Obudziło ją łaskotanie po twarzy i choć z całych sił starała się zachować resztki snu, te łaskotanie nie przemijało; wręcz przeciwnie, stało się bardziej natarczywe. W końcu rozchyliła powieki i zobaczyła, że Anu klęczy przy jej łóżku i łaskocze ją czerwoną różą po twarzy. Od oświadczyn minęły dwa tygodnie i co rano budziła się z kwiatem na poduszce. Sama. Anu okazał się oddany tradycjom swojej rodziny i wolał na wszystko poczekać do nocy poślubnej.
„Dzień dobry, kochana", szepnął zaraz, podciągając się, by skubnąć jej wargi swoimi. I kładła się na plecy, robiąc mu trochę miejsca, by mógł się wgramolić na pościel obok niej. Na, nie pod. Zawsze kładł się na, przytulając się do niej; przeważnie przyklejał się do jej pleców, wtulając twarz pomiędzy szyją a ramieniem, składając na jej odsłoniętym ramieniu mnóstwo drobnych pocałunków. Czasami wtulał się w zagłębienie pod szyją, zamykając ją w objęciach. Zniknął człowiek, który kładł się nad ranem, a wstawał popołudniem; stał się porannym ptaszkiem, byleby wyjść do kwiaciarni po czerwoną różę i wrócić nim się obudziła.
Tego poranka znowu przytulił się do jej pleców jak druga łyżeczka, naciągając delikatnie materiał jej koszuli, by składać pocałunki na ramieniu. Jego oddech jak zawsze sprawiał, że czuła przyjemne mrowienie i dreszcze.
„Muszę wyjechać", szepnął w pewnym momencie i cała zastygła, by przetaczać się znów na plecy. Ich spojrzenia się spotkały i dopiero teraz dostrzegła, że ogniki w jego oczach przygasły, a uśmiech miał bardziej wymuszony.
„Za dwa tygodnie ślub", szepnęła z przejęciem i szalejącym w piersi sercem.
„Wiem i muszę wyjechać, bo postradam zmysły przez te dwa tygodnie przy tobie", odparł i zaraz mu oczy się śmiały, gdy zmrużyła oczy i posłała mu wymowne spojrzenie z wyszeptanym „nie bajdurz mi tu".
„Nie kłamię", odparł, a potem nachylił się do delikatnego pocałunku. „W moim łóżku leży najpiękniejsza kobieta, jaką znam, a ja muszę jeszcze dwa tygodnie czekać. Szału dostaję. A poza tym, mam coś do załatwienia", dodał już poważniej.
„Sprawa z przyjacielem?"
Pokiwał tylko głową, nachylając się do jeszcze jednego pocałunku, i wstawał. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest ubrany po ostatni guzik. Poza marynarką. Gdy spojrzała za okno, zobaczyła, że jest jeszcze ciemno.
- Wyjeżdżasz teraz? - zapytała zaraz, odsuwając kołdrę, gdy wyciągał z szafy marynarkę do garnituru.
- Niestety, najdroższa - odparł, a ona już była przy nim, poprawiając mu kołnierzyk. - W nocy przybył posłaniec, tyle, co się kładłem, więc...
- Zdążysz wrócić?
- Nie śmiałbym przeoczyć - powiedział z taką siłą, że wierzyła mu. Wierzyła, że choćby miał gnać pokryty krwią i zgubić pościg w kondukcie pogrzebowym, to zdąży na ich ślub. - Gdyby przybyła Madame Le Papillon, wpuść ją. Ma klucz do mojego gabinetu.
- Ma klucz? - zapytała niepewnie, kiedy kładł swoją walizkę podróżną, przekręcając klucz i otwierając go. Nie był pusty, jak podejrzewała; połowa była wypełniona różnymi rzeczami. Dziwnymi rzeczami. Pierwszy raz widziała na przykład czarne lustro o dziwnym, prostokątnym kształcie. Nie nadawało się do przeglądania, bo dziwnie załamywało światło.
- Jest moją partnerką w interesach - odparł, wrzucając czystą koszulę, krawat na zmianę i kilka innych rzeczy z szuflad swojej komody. - Od razu dodam, nim coś w twojej cudownej głowie się urodzi - dodał zaraz, ujmując ją za twarz i całując w czoło. - Nigdy nie łączę interesów z życiem osobistym. Z Madame Le Papillon łączą mnie tylko interesy, to z jej pomocą udało mi się wydostać się z aresztu - dodał, zatrzaskując wieko i przekręcając klucz.
CZYTASZ
Antykwariat Dusz || Zegar Końca Świata, tom 1.
RomanceTom 1. Narcyza. Samotna panna mierząca się każdego dnia z bezlitosną maszyną biurokracji, która przypomina jej, że jest nieślubnym dzieckiem, Grzechem Matki. Napiętnowana Kwiatowym Imieniem, każdego dnia musi stawiać czoła pogardliwym spojrzeniom i...