Obudziło ją... coś. Otworzyła oczy, dostrzegając w kominku wesoło trzaskający ogień. K-Ktoś w nim rozpalił na nowo? Leżała przykryta miękkim i pachnącym świeżością kocem, pod głową miała poduszkę. Podniosła się na łokciach, rozglądając się po salonie. Nikogo tu nie było? W części z ptaszkami były odsłonięte zasłony, a te świergotały szczęśliwie. Przez okna wpadało ciepłe, popołudniowe światło słoneczne; nie tak ostre, jak w południe, ale powoli chylące się ku zachodowi. C-Co ją obudziło? Położyła głowę, udając, że śpi gdy dotarły do niej kroki.
I usłyszała, jak jedne z drzwi uchylają się, i widziała przez delikatnie rozchylone powieki, jak Anu wychodzi z pokoju. Widać było, że jest zmęczony; oczy miał podkrążone, twarz lekko popuchniętą od bijatyki poprzedniego dnia. Włosy jednak miał elegancko zaczesane, a sam miał czystą, zapiętą na ostatni guzik koszulę, z krawatem i rozpiętą kamizelką. Elegancki jak zawsze. Trzymał w dłoni kartkę, pewnie list, który w skupieniu wrzucił do kominka. Nawet nie zauważył, że nie śpi, tylko odwrócił się i wrócił do tamtej części. Nie zamykał drzwi, więc już po chwili dobiegało do niej stukanie o klawisze maszyny do pisania. Och. To to ją musiało obudzić.
Odrzuciła koc, czując, jaka jest odrętwiała i obolała od tego szezlonga. I z trudem pohamowała uśmiech, gdy przy stoliczku tuż przy swojej tymczasowej leżance zastała szklaneczkę i karafkę wody z miętą i jakimś zielonym cytrusem, podobnym do cytryny. Wstała, poskładała swoją pościel, a potem... Zawahała się. Iść do Anu? Będą musieli porozmawiać o tym, co się wydarzyło wieczorem. I rano. Na samą myśl, czuła, jakie miała wypieki na policzkach, jak jej oddech przyspieszył, serce zaczęło szaleć. Jak ma mu spojrzeć w twarz po tym, jak ją całował? A-Ale nie może go unikać. Dlatego podeszła do drzwi i zapukała. Stukanie maszyny do pisania na chwilę ucichło, ale odpowiedziała jej cisza. Niepewnie zastukała jeszcze raz z „To ja". I zaraz słyszała szuranie krzesła, jak się podrywał w kilku szybkich krokach i otworzył drzwi szerzej.
Uśmiechał się szeroko, jak to on, a oczy mu błyszczały jak zawsze. Nie było śladu po tym załamanym, zniszczonym i cholernie samotnym człowieku, którego widziała wcześnie rano. Odwzajemniła ten uśmiech. I patrzyli na siebie. Jego oczy biegały po jej twarzy, widziała, jak otwierał i zamykał usta, szukając słów. Sama z wypiekami czekała, co powie. W końcu przyłożył pięść do twarzy i odchrząknął.
- Wypoczęłaś, mam nadzieję? Nie ukrywam, że... nie spodziewałem się ciebie zastać - dodał niepewnie, nadal stojąc w drzwiach.
- Pomyślałam, że... zostanę, gdybyś mnie potrzebował. Jeśli sobie życzysz... - zaczęła, robiąc krok do tyłu, by ruszyć w stronę drzwi.
Złapał ją pospiesznie za nadgarstek z nerwowym „nie!". A potem odchrząknął, rozluźniając chwyt, by ująć ją za dłoń i pocałować wierzch, jak zawsze.
- Z-Zostań, proszę. Zaskoczeniem było zobaczenie ciebie w moich włościach po przebudzeniu, ale było to z tych miłych zaskoczeń, których życie nie serwuje mi zbyt często. Zostań, proszę, zostań, chociaż na śniadaniu... znaczy, obiedzie. Nie mógłbym spać spokojnie z myślą, że wracasz głodna do domu.
Mieszał. Był trochę pogubiony, widząc ją w swoim mieszkanku. Plątał się w wypowiedziach, ale gdy na nią patrzył, oczy mu błyszczały i widziała, że sam miał przyspieszony oddech. On... on się cieszył. Autentycznie się cieszył, że tutaj była z nim. Uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu i pokiwała głową, szepcząc „z przyjemnością".
Co z tego, że miała pogniecioną, pobrudzoną suknię poprzedniego wieczora? Do tego zapiętą byle jak, byleby nie odsłaniała jej pleców i ramion? Nie chciała nawet wiedzieć, jak musiała pachnieć, ale albo tego nie czuł, albo z kultury przemilczał jej... stan.
CZYTASZ
Antykwariat Dusz || Zegar Końca Świata, tom 1.
RomanceTom 1. Narcyza. Samotna panna mierząca się każdego dnia z bezlitosną maszyną biurokracji, która przypomina jej, że jest nieślubnym dzieckiem, Grzechem Matki. Napiętnowana Kwiatowym Imieniem, każdego dnia musi stawiać czoła pogardliwym spojrzeniom i...