Choć niedziela była tym dniem, kiedy mogła się wyspać, to z emocji, nurtu myśli i podsuwanych przez wyobraźnię fantazji - nie mogła zasnąć. Kręciła się w pościeli, patrząc na niski sufit swojego pokoju, zerkając przez małe okienko, w którym ledwie mieściła się jej głowa. Anu. Lekarz. Cudzoziemiec. Ilekroć przymykała oczy, widziała jego uśmiech i jego spojrzenie, gdy całował wierzch jej dłoni bez skrępowania czy zawahania. Jakby nie przeszkadzał mu ich stan.
Uniosła dłoń na wysokość oczu i patrzyła na suchą skórę, prawie aż pokrytą skorupą. Widziała popękane zgięcia, z których regularnie spływała jej krew. Skórka przy paznokciach bezustannie pękała, boleśnie, wielokrotnie wchodząc aż pod płytkę i codzienne życie stawało się udręką. Przytuliła dłoń do piersi, patrząc w sufit. Dlaczego? Dlaczego te... gesty tak na nią wpływały? Branie jej torby czy całowanie dłoni? T-To przecież zwykłe, codzienne gesty. Czy aby na pewno?
I znowu obróciła się na drugi bok, przytulając się do poduszki. Przymykała oczy, porywana przez kolejny nurt myśli, a gdy rozchylała powieki, zegar wskazywał zupełnie inną godzinę. Powoli, najpierw ku pierwszej w nocy, potem ku drugiej, trzeciej. Nieważne jak usilnie by nie próbowała złapać snu, nie była w stanie, i o piątej, słysząc, jak Dobrochna już zaczyna się krzątać, jak rozpala w piecyku kaflowym, podniosła się z łóżka.
Przygotowała sobie kąpiel w starej balii w łazience, dolewając gorącej wody zagotowanej na piecyku. Umyła włosy, opłukując je zimną wodą z kranu; otuliła je ręcznikiem i leżała w ciepłej wodzie. Wygrzewała się, przymykając oczy i oddychając przez rozchylone usta. A potem w luźnej koszuli i wciągniętej pospiesznie spódnicy stała przed szafą, otwierając skrzydło części, w której wisiały jej sukienki. Jedna błękitna ze sztywnego materiału lekko gryzącego, z kołnierzykiem, dopasowana i bardziej elegancka; i druga, zwiewna i bardziej na lato, też z białym kołnierzykiem. Z krótkimi rękawkami, sięgającą jej raptem do kolan.
Sięgnęła po tę pierwszą, ale ledwie ją wyciągnęła, w powietrze wzbiło się mnóstwo moli. Zrzuciła sukienkę na podłogę z krzykiem, najpierw zaskoczona małymi, latającymi owadami, a potem nerwowo klaskała, próbując je wytępić. Dobrochna, słysząc jej krzyk, wpadła do jej pokoju, a potem dołączyła do nerwowego wybijania tych małych pasożytów. A sukienka? Wylądowała w piecu.
Nie pozostało jej nic innego, jak włożyć tę lżejszą sukienkę w nadziei, że w tym dniu nie będzie za zimno, ani się nie rozpada. Białe rajstopy, nowe, które jej Dobrochna musiała kupić, bo stare już były podarte. Pastowała pospiesznie swoje białe trzewiki o czarnych czubkach i piętach, z żalem stwierdzając, że będzie musiała je oddać do szewca na podbicie podeszwy. A potem schyliła się pod łóżko, wyciągając starą walizkę i rzucając ją na koc na łóżku. Uchyliła popękane wieko i zaczęła wyciągać starą suszarkę, jeszcze od mamy w spadku.
Cudowny zabytek, który służył jej od...
- Nie - powiedziała nerwowo, przekręcając włącznik, a suszarka milczała. - Nie, nie nie... - zaczęła nerwowo przekręcać włącznik, a potem wzięła ją i wyszła na korytarz do drugiego kontaktu. Też nic. - No kurwa mać! - ryknęła na całe gardło, potrząsając urządzeniem i walcząc z ochotą, by nie rozpieprzyć go o ścianę.
- Co znowu? - zapytała Dobrochna z irytacją, wychodząc do niej na korytarz.
- Zepsuła się - poinformowała ją Narcyza, czując, że rośnie jej gula w gardle, gdy uniosła suszarkę.
- Zapukaj do Zacha - odparła Dobrochna, wskazując na drzwi jego pokoju. I ledwie Narcyza zapukała, stojąc z żałosną miną pod drzwiami, otworzył jej w długiej koszuli nocnej, zmęczony, zblazowany i z całą pewnością skacowany z cichym „słyszałem".
CZYTASZ
Antykwariat Dusz || Zegar Końca Świata, tom 1.
RomanceTom 1. Narcyza. Samotna panna mierząca się każdego dnia z bezlitosną maszyną biurokracji, która przypomina jej, że jest nieślubnym dzieckiem, Grzechem Matki. Napiętnowana Kwiatowym Imieniem, każdego dnia musi stawiać czoła pogardliwym spojrzeniom i...