Kolejne dni to był dziwny czas; czas, kiedy prawie cały czas Anu był obok.
Z początku nadal reagowała lekką histerią i płaczem, kiedy wchodził rano ze śniadaniem, by się nią zaopiekować, ale cały czas znosił to z cierpliwością i ciepłem, aż w końcu, zamiast chować twarz w poduszkę i przykrywać się kołdrą, uśmiechała się do niego. Nie karmił jej tak, jak robiła to pani Irenka, nie wyręczał, ale z niezwykłą cierpliwością uczył jej palce ponownie chwytać sztućce. Przywracał im dawną siłę. Po śniadaniu masował jej dłonie olejkami, rozmasowując każdy osobny palec; a potem podobnie czynił ze stopami. Z początku nie chciała, by to robił, ale w końcu uległa jego przekonaniom, że nadewszystko jest lekarzem.
Walentyna i Felicjan nadal przychodzili, ale Anu nie stał już za drzwiami jak do tej pory, tylko w rogu i oceniał blizny na jej plecach, wymieniając się lekarskimi uwagami z Felicjanem. Walentyna zaś posyłała Narcyzie uśmiechy i ciepłe spojrzenia, by brać ją do wanny, gdzie kąpała ją, ubierała w czystą sukienkę i później zabierała ją do salonu, gdzie towarzyszyła staremu małżeństwu u boku Anu. Anu zaś usługiwał jej, bezustannie pilnując, by szklanki były pełne, nogi miała przykryte kocem i łapała go, że bezustannie jego dłonie jej szukały. A to gdy przystawał, kładł rękę na jej ramieniu; przechodząc, muskał ją po szyi albo gdy siedzieli, łapał ją za rękę. Jakby upewniał się, że jest obok i nigdzie mu nie uciekła.
I przez ten czas coraz częściej chodziła, małymi kroczkami po mieszkaniu, później po hotelu. By czuła się swobodniej, pewniej, Anu przyszedł któregoś dnia z peruką z prawdziwych, czarnych włosów. Wyglądały bardzo podobnie do jej naturalnych, sięgały jednak tylko kości policzkowych. Jak to sam przyznał, gdy jej naturalne włosy odrosną do tej długości, po prostu pozbędzie się peruki i nikt nie zauważy. Miał jeden warunek: gdy byli sami w jego apartamencie, miała w miarę możliwości rezygnować z tej peruki, bo chciał prawdziwą ją, a nie ukrytą za maską.
Pojawiły się szminki, pierwsze tusze i cienie do powiek, i co rano z niezwykłą starannością i ciepłem malował jej oczy, a potem usta. Aż w końcu do mieszkania powróciły lustra, by mogła sama się sobie przyglądać. Stało się tak z dniem, gdy jej skóra miała już normalny, zdrowy odcień i po siniakach nie było już śladu. Ze strachem spoglądała w swoje odbicie, nie dostrzegając jednak śladów tego, co jej spotkało; poza włosami, które odrastały powoli.
I choć Anu nie czynił żadnych kroków, zgodnie ze swoimi słowami, to przyłapywała sama siebie na obserwowaniu go z rozczuleniem, na jego rutynie. Spał w swoim gabinecie na leżance; zaczął wstawać wcześniej i kłaść się wcześniej, dostosowując swój rytm dobowy do jej, a jednocześnie wieczory spędzał przy biurku, pisząc coś odręcznie w obcym dla niej języku. Pismo przypominało szlaczki i robaczki, troszkę przypominał arabski, ale gdy Anu mamrotał pod nosem, brzmiało to bardziej jak łacina wymieszana z francuskim. Gdy zapytała, co pisze, podniósł wzrok z uśmiechem, że „dziennik", a potem wracał do pisania. W południe po obiedzie zajmowała miejsce na jego leżance w gabinecie i przysypiała, ukołysana stukaniem klawiszy maszyny do pisania. Tworzył słownik ze swojego ojczystego języka na jej i gdy poczuła już się pewniej, rozmawiała z nim o jego pracy, o tym, co tworzy. Bo dziwne dla niej było, że tworzy własnoręcznie słownik. Wówczas jego spojrzenie przygasło i miał jedną odpowiedź: jego język nie jest tłumaczony, a być może kiedyś komuś z jego rodziny się przyda.
Próbowała go podpytać o rodzinę: o braci, o drugą matkę, o kraj, ale odpowiadał lakonicznie, że to przeszłość, która została w tyle i stara się do niej nie wracać. A potem uśmiechał się do niej, że woli się skupić na przyszłości przed sobą; i ilekroć tak mówił, czuła przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
Aż w końcu zaczęli wychodzić z hotelu. Wiązał jej trzewiki, pomagał włożyć płaszcz, owijał szalem i brał pod ramię, by zaznała odrobinę świeżego powietrza, by przeszli się po parku. I jak z początku przerażała ją perspektywa, że będzie musiała pokazać wszystkim, co jej zrobiono, tak nikt tego nie zauważył. Z początku spoglądała po twarzach ludzi niepewnie, z obawą i rezerwą, a każdy śmiech, który słyszała, odbierała tak, jakby śmiano się z niej. Ale w końcu zrozumiała, że jest niezauważana. Że wróciła dawna ona i tylko nieliczni wiedzieli, co jej się stało, i akceptowali ją.
CZYTASZ
Antykwariat Dusz || Zegar Końca Świata, tom 1.
RomansaTom 1. Narcyza. Samotna panna mierząca się każdego dnia z bezlitosną maszyną biurokracji, która przypomina jej, że jest nieślubnym dzieckiem, Grzechem Matki. Napiętnowana Kwiatowym Imieniem, każdego dnia musi stawiać czoła pogardliwym spojrzeniom i...