-Dziecko? - Powtórzył bezmyślnie.
-Tak, podobno jest teraz u sąsiadki.
-Kto się nim... - przerwał, bo przypomniał sobie słowa, wypowiedziane przed kilkoma minutami na oględzinach "nie ma nikogo innego".
Kobieta zniknęła za rogiem i Taehyung przeniósł na niego swój wzrok. Jungkook spodziewał się ujrzeć przerażenie, ale ono wyraźnie jeszcze miało nadejść, bo teraz Kim wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, połączonym z niemą prośbą o zaprzeczenie. Jakby Jeon miał się teraz roześmiać, sprawiając, że to wszystko nie było prawdą.
Dałby mu to. Gdyby w czymkolwiek miało pomóc.
Niestety, teraz Tae musiał powoli zacząć się godzić z rzeczywistością, bo ona i tak miała ich dopaść w najbliższych dniach.
Brat Taehyunga nie żyje, jego żona również, osierocili dziecko, a Kim jest jedynym krewnym. Takie były fakty i to one kreśliły to, jak będzie wyglądało ich życie...lub bardziej życie partnera, bo Jungkook cały czas planował rozstanie.
-No dobrze...masz adres?
Kim rozpostarł palce dłoni, w których zaciskał kartkę, teraz zgiętą do tego stopnia, że Kookie musiał z dużą ostrożnością ją rozłożyć, w obawie, że porwie zawiniątko. Czarnymi literami, odręcznym pismem zapisany była ulica wraz z numerem, która nie miała prawa mu nic mówić. Nigdy nie był w tej mieścince, ani nawet w okolicach.
-Chodź - chwycił partnera pod ramię - pojedziemy tam. Wiesz cokolwiek o nim?
Kim pokręcił głową i Jungkook powstrzymał się od dalszych pytań. Może i w rzeczywistości kobieta przekazała Tae jakieś informacje, zanim zostawiła go samego na korytarzu, ale wierzył, że mężczyzna nie był w stanie niczego przyjmować. Po prawdzie Jeon zaczynał szacować, w którym momencie partner w końcu się złamie. Teraz wyglądał, jakby balansował na krawędzi trzeźwego funkcjonowania. Dziecko potencjalnie mogło przesądzić o sprawie.
To nawet nie tak, że Taehyung nie lubił dzieci, zazwyczaj wypowiadał się o nich z oszczędną czułością, ale JK nie miał pewności, jak zachowa się, gdy już stanie oko w oko z jednym z nich. W dodatku takim, którego opiekunem miał się stać.
Kim na co dzień pracował w wielkiej korporacji, więc styczność z dziećmi miał jedynie w opowieściach Jungkooka. Kiedy jeszcze raczył go słuchać...
Kookie udzielał prywatnych lekcji gry na instrumentach, więc przekrój jego uczniów był przeróżny. Zaczynał od małych dzieciaczków, które musiały przesuwać się na siedzisku, gdy chciały używać wszystkich klawiszy w pianinie, kończąc na starszej Pani, która po śmierci męża zaczęła się uczyć gry na skrzypcach.
Spodziewał się, że to on będzie musiał przejąć początkową opiekę nad dzieckiem, przynajmniej nim Taehyung nie wpoi podstawowej wiedzy. Bo...ile to dziecko mogło mieć lat? Mniej niż dziesięć, skoro tyle czasu partner nie rozmawiał się ze swoim bratem, a nie miał świadomości, że jest rodzicem. Chociaż... z tego co wiedział i tamta rozmowa odbyła się po długich latach milczenia.
Wyszli z budynku i Jeon przepisał adres z karteczki do nawigacji, nim wsiedli do samochodu. Ruszyli w ciszy, obaj zagłębiając się w swoich przemyśleniach. Jungkook powrócił do rozważań o opiece.
Kim czasem miał problem z przyjmowaniem, że coś nie jest powszechnie oczywiste dla wszystkich. Będzie musiał go nauczyć, że dzieci się rządzą swoimi prawami. Tym bardziej, jeśli trzeba będzie zmienić szkołę.
Zdusił westchnięcie. Z jednej strony był rad, że może teraz być wsparciem dla partnera i że ten cholerny telefon nie zadzwonił trzy minuty później, z drugiej zaś... gdy zaczynał się zastanawiać, kiedy będzie odpowiedni moment, by powrócić do tematu rozstania, to...nie wiedział. Zostając z nimi na dłuższy czas sprawi, że dziecko się do niego przywiąże, a on odejdzie...sprawiając ból komuś, kto i tak zdążył się nacierpieć. Odchodząc od razu...cóż, pozostawiłby Tae samego z nowymi obowiązkami i żałobą po bracie.
CZYTASZ
To, czego nie chcemy utracić [Taekook I Inne]
Fanfiction[+18] Związek Jungkooka i Tae już niemalże nie istnieje. Kookie ostatecznie decyduje się go zakończyć, jednak nim informuje o tym partnera... coś sprawia, że musi odłożyć w czasie ten ostateczny krok. Gatunek: Dramat, romans, psychologiczne. Co do o...