Prolog

92 8 5
                                    


Widok z mojego okna na miasto był naprawdę najpiękniejszym widokiem jaki do tej pory miałam. Nie wiedziałam, że ma się to za chwilę zmienić. Całe trzy miesiące, mój dzień wyglądał następująco : śniadanie, szkoła i fortepian. Kochałam grać na wszystkim co miało klawisze i wydawało dźwięk. Było tak od dziecka i do tej pory nic się nie zmieniło. Wyjątkowo teraz musiałam się sprężyć. Czekał mnie konkurs, na który sama się przygotowywałam i dlatego też, jeśli wygram pieniądze z niego to pójdą do mnie.

Usłyszałam pukanie do drzwi. Natychmiast się wyprostowałam i lekko spojrzałam za siebie. Moja mama weszła do pokoju jak poparzona. Zaczęła czegoś szukać. Mogłabym jej powiedzieć, gdyby tylko zapytała lub cokolwiek powiedziała. Sama z siebie pytać nie chciałam. Wywołało by to dużą bójkę.

Mama już taka była. Wiedziałam, że chce dla mnie dobrze ucząc mnie zasad, chociaż karanie ciszą trochę bolało. Tata zawsze był w pracy, dlatego nawet nie było mowy o wspólnym spędzeniu z nim czasu. Moi rodzice nie byli rozwiedzeni, ale nie dogadywali się. Czasami dochodziło do tak dużych kłótni, że po mieszkaniu potrafiły latać wazony. Między innymi dlatego to ja chciałam być tą idealną osobą w rodzinie. "Złote dziecko", tak mnie nazywali rówieśnicy na boku. Nie było to zbytnio obraźliwym określeniem. Można było powiedzieć, że nawet się z niego cieszyłam.

Blondwłosa, szczupła kobieta odwróciła się w moją stronę dosłownie piorunując mnie wzrokiem. Jednak zamiast zapytania się o coś czego szukała, powiedziała tylko :

- O której musisz się tam zjawić? - spytała o wiele łagodniejszym tonem niż miała spojrzenie. Jej oczy były pełne lodu. Zawsze wyobrażałam sobie, że jej prawe oko to był biegun północy a jej lewe to południowy.

- Za dwie godziny jest rozpoczęcie. - odparłam nie zmieniając mimiki twarzy. Kobiecie drgnął kącik ust. Moja odpowiedź ją usatysfakcjonowała.

- Idealnie. Zawiozę cię. - powiedziała co było dla mnie znakiem na przebranie się, ułożenie włosów i pomalowanie rzęs.

W moich uszach zabrzmiał jej telefon. Melodia z serialu "przyjaciele" jako powiadomienie o wzięciu leków. Szybko skierowała się w stronę kuchni, żeby tylko nie zapomnieć o końskiej dawce antydepresantów i czegoś co ją uspokajało jeszcze bardziej. Nazwy nie pamiętam, ponieważ te drugie pudełko zawsze szybko chowała do szafki, którą później zamykała na kluczyk.

Jak zwykle usiadła na kanapie i włączyła telewizor czekając, aż się naszykuję na dzisiejszą uroczystość.

Stanęłam przed lustrem a blond włosy spięłam w eleganckiego koka. Niedoskonałości poprawiłam żelem, żeby wszystko wyglądało perfekcyjnie. Założyłam czarną marynarkę, która została uprana dzień przed występem przez moją mamę a pod czarnym materiałem na guziki założyłam białą bluzkę galową. Spodnie były szerokie, ale komponowały się z górą. Założyłam buty na koturnach co dodawało mi centymetrów.

Muszę wyglądać perfekcyjnie, idealnie. Muszę dobrze reprezentować naszą rodzinę. Chociaż głównie dobrze chciałam wyglądać dla Daniela.

Daniel Roy był ciachem jakich mało. Brunet, ciemne oczy, wysportowany, grał w koszykówkę a kiedy się zjawiał dziewczyny mogłyby dla niego zaszczekać. Jeśli miałabym zdefiniować męskość to odrazu powiedziałabym „Daniel Roy!"

Ten wysoki brunet był moim crushem, odkąd się do mnie uśmiechnął na pierwszym przedstawieniu kiedy grałam na fortepianie. Pomyślałam sobie wtedy, że może podoba mu się moja gra na tym instrumencie. Ale na uśmiechu się skończyło. Nigdy nie podszedł, nie przywitał się ani nie zagadał jak do innych dziewczyn w skąpych spódniczkach.

Ja nie miałam nawet po co nosić skąpych spódniczek. Nie miałam czego pokazywać, a jeśli bym nawet chciała taką założyć, to mama prędzej by mnie ukatrupiła. Czasami się zastanawiam, dlaczego ich rodzice pozwalają na takie rzeczy.

Ostatni raz spojrzałam w lustro i powoli wyszłam z pokoju. Wiedziałam, że ujrzę mamę oglądającą ten sam serial co zwykle. Prawdopodobnie obejrzała już milion razy ten sam odcinek a nadal jej się nie znudził.

Zawsze tak miała odrazu po wzięciu „nielegalnych" leków z szafki na kluczyk. Nazywałam je nielegalnymi bo odnosiłam wrażenie, że zawsze chciała je ukryć. Przed wszystkim. Nie tylko przede mną. Po prostu chciała je ukryć przed całym światem.

Szybko przeskanowała mnie od góry do dołu, żeby zobaczyć jak wyglądam. Znów kącik jej ust drgnął w zadowalającym uśmiechu.

- Zaraz jedziemy. Mamy jeszcze sporo czasu. - To też zawsze mówiła po wzięciu leków. Jakby nie była trzeźwa, jakby musiała przeczekać godzinę, aż wszystko co wzięła przestało działać.

Nie chciałam się kłócić. Faktycznie miałyśmy sporo czasu.

Emily Anderson nie była osobą tylko ładną. Była też odważna, rozważna i uwielbiała być zauważona, co niestety odbijało się na mnie.
Jeden jej błąd a najcześciej byłam karana ciszą.

Jeden mój błąd,
Jedna kłótnia,
Jeden zły tekst

A to ja byłam karana.

GitarzystaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz