13. Klucz

23 4 3
                                    

Już od dwóch dni czuję się o wiele lepiej. Daniel nie pisał, nie podchodził, ani nie wydzwaniał. Gavin stał się takim samym dupkiem jakim był wcześniej. Więc nic się nie zmieniło.

- Mam nazwę, kochani! - powiedział uradowany Gabriel. Kaszlnął i zaczął przedstawiać swój pomysł. - Czterech muszkieterów!

Każdy kto znajdował się w tym pokoju, był zażenowany pomysłem Gabriela. Przejechałam ręką po twarzy a następnie wzięłam łyka wody.

- A może coś bardziej orginalnego? Takiego jak naprzykład for nights? To coś w stylu cigarettes after sex. Tylko, że nas jest czwórka, dlatego uważam, że for, będzie dobrym słowem. - przedstawiłam swój pomysł, na co oburzony Gabriel prychnął. Skrzyżował ręce na klacie i unikał kontaktu wzrokowego.

- For nights? Brzmi jak fortnite. Tylko, że z akcentem. Nie może być for days? - spytał ten oburzony.

- Rzeczywiście for days będzie dobrą nazwą. O wiele lepszą niż fortnite z akcentem. - odparł Gavin patrząc się raz na swojego brata a raz na mnie. Wiedziałam, że robi to tylko dlatego, żeby sprawdzić czy ja się nie obrażę.

- For days.. w porządku. - powiedziałam by zobaczył, że wcale nie miałam z tym problemu. Chłopak uśmiechnął się sarkastycznie. Był bardzo pewny siebie.

- Cieszę się, że ci się podoba. - dumny uśmiechnął się jeszcze szerzej. Dupek.

Lubiłam spędzać czas w tym małym pomieszczeniu. Wszystkie najciekawsze rzeczy działy się właśnie tutaj. Tutaj czułam, że żyłam, ponieważ byłam z ludźmi którzy mnie słuchali i doceniali. Dołączenie do tego zespołu było jedną z lepszych decyzji. Miało to swoje konsekwencję : naprzykład kłamstwa, które leciały z moich ust jak z nut od momentu kiedy zaczęłam się z nimi zadawać. Nie żeby byli toksycznymi ludźmi. Byli idealni, mogłam ich już po tym czasie nazwać swoją małą rodziną. Bo to właśnie ci bracia i Alice sprawiali, że czułam się w jakiś sposób kochana.

Kłamstwa, które mówiłam były spowodowane tym, że gdyby się dowiedzieli o tym moi rodzice, zabronili by mi się z nimi spotykać a kara byłaby jedną z bardziej surowych.

Jednak teraz jedyne czego się boję to słuchać własnych myśli. W wielu aspektach jest lepiej, ale za każdym razem kiedy wracam do domu moja psychika się pogarsza. Próba samobójcza? Próba samobójcza to również zatrzymanie tych złych myśli w sobie. Problem w tym, że ja narazie nie mogłam nikomu o tym powiedzieć. Nawet Wrightom.

- Mama pisze, żebyśmy przyszli na kolację. Ty też Luna. - powiedział Henry odkładając telefon. Uśmiechnęłam się i głodna pomaszerowałam do drzwi.

Alice zawsze trafiała z jedzeniem w odpowiednim momencie. Uradowana czekałam na pozostałych. Kiedy już przyszli pod drzwi, wybiegłam w stronę mieszkania. Wszystkie markotne myśli nagle ucichły, a nos zajął zapach świężo zrobionych zapiekanek.

Pani Wright była naprawdę świetną kucharką. Gotowała tak jak chciała i to na co miała ochotę. Wiecznie uśmiechnięta kobieta, promieniująca dobrą energią. Zupełna odwrotność mojej matki. Moja matka była markotna i obojętna. Rzadko kiedy gotowała dla całej rodziny, a co to by dopiero było gdyby się szczerze uśmiechnęła.

- Dzień dobry, Pani Wright. - powiedziałam z uśmiechem i pierwsze co zrobiłam to usiadłam do stołu. Kobieta nie miała mi tego za złe, tutaj nie musiałam być idealna, tak jak każdy chciał.
Chwilę później przyszli chłopaki i również zrobili to co ja.

- Cześć Luno. - odpowiedziała kobieta podając do stołu zapiekanki z pieczarkami oraz z podwójnie ciągnącym się serem.

Wyglądały jeszcze lepiej niż pachniały. Można było nazwać te kanapki z pieca cudem, chociaż, żeby je przyrządzić wcale nie musiało się mieć talentu kulinarnego i nie potrzeba było cudu.
Wszyscy zajadali się jedzeniem, łącznie z Alice, która była dumna ze swojego wyrobu. Ta kobieta była naprawdę urocza. Mogłabym o niej mówić same dobre rzeczy przez dwadzieścia cztery godziny tylko i wyłącznie z przerwami na zebranie oddechu.

U Wrigtów jadłam coraz częściej. Pasowało mi to, ponieważ nie musiałam sama robić sobie jedzenia. Tutaj posiłki były robione z serca.

- Smakuje wam? - upewniła się Alice. Rozczuliło mi to serce na tyle mocno, że się uśmiechnęłam.

- Bardzo. - odpowiedziałam dalej wcinając jeszcze gorącą zapiekankę.

- Lizuz! - powiedział Gabriel usmarowany ketchupem. Jego mama skarciła go spojrzeniem przez co chłopak natychmiastowo ucichł.

- Mamy nazwę zespołu. - potwierdził oficjalnie Henry. Wszystkie oczy kierowały się w jego stronę. Nie wiem czy lubił być w centrum uwagi, ale na to wyglądało. Dobrze sprawował się w pozycji lidera.

- I jaką wymyśliliście? - spytała brunetka popijając z kubka herbatę, która także świetnie pachniała.

- For days.

- Dlaczego for days?

- Na początku miało być for nights. Ale zmieniliśmy tylko dlatego, że brzmiało jak.. taka nazwa gry. - wytłumaczył dość chaotycznie. Mój uśmiech się poszerzył. - No wiesz, for jak four. Coś w stylu 4 you. Że liczba. O to mi chodzi, o liczbę. - podsumował.

- Uprzedzając twoje następne pytania. - Gavin wziął jeden palec do góry, żeby wszystkich uciszyć. - Nie, nazwa kapeli nie mogła być nazwą gry. Chcieliśmy coś orginalnego, więc jest.

- Okej, rozumiem. - przeciągnęła pierwsze słowo.

Było fajnie posiedzieć przy stole, pośmiać się z żartów Gabriela i porozmawiać o czymkolwiek. Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy.

***

Dziś musiałam wrócić do domu sama. Ani mamy, ani taty nie było w mieszkaniu, więc wróciłam autobusem. Mama pojechała na jakieś spotkanie i miała być dopiero za godzinę.
Myślenie o samej osobowości tej kobiety przyprawiło mnie o mdłości. Na początku była bardzo spokojna, teraz się to zmieniło, a ja chciałam się dowiedzieć w jaki sposób zmiana mogła nastąpić tak szybko.

Można było stwierdzić, że po mieszkaniu przeszedł właśnie huragan. I to wszystko przez głupi klucz, który schowała pod swoim materacem. Coś czułam, że właśnie tam go trzymała, kiedy musiała wyjść z domu i bała się, że jej wypadnie.

Działałam szybko, pod natłokiem myśli i nieprzyjemnych dźwięków w uszach. Kosmyki włosów opadły mi na twarz. Wstałam szybko i ruszyłam w stronę szafki.

Dźwięk otwieranych drzwi odrazu sprawił, że zastygłam. Zastygłam w bezruchu bez jakiejkolwiek możliwości oddychania. Jeśli ktoś kiedyś powiedział, że wszystko jest dla ludzi to grubo się mylił, bo tlen odmawiał mi korzystania z niego.

Dopiero po dziesięciu sekundach ruszyłam z powrotem do pokoju by włożyć klucz tam gdzie jego miejsce. Słyszałam kroki, były coraz bliżej, a ja coraz bardziej się pociłam. Już miałam materac w ręku.

Mama otworzyła drzwi do swojej sypialni. Szczupła kobieta w czarnych szpilkach stanęła w progu i patrzyła. Czekała od odpowiedni moment a ja byłam naprawdę przerażona. Ręcę drżały jej ze złości i frustracji.

- Co robisz Luno? - spytała delikatnie, ale ja wiedziałam, że te piękne słowa będą mieć nieodwracalne konsekwencje.

Unikałam wzroku. Może to i lepiej, nie widziała by rozczarowania w moich oczach. Czułam się jak w jakimś horrorze, gdzie nawiedzona matka właśnie wchodzi do pokoju, wykręca swój kark i podbiega w twoją stronę tylko po to, żebyś jej uciekła.

- Znalazłam to pod twoim łóżkiem. - skłamałam bez zająknięcia. Cisza przed burzą.

- A co robiłaś w moim pokoju? - zapytała. Przęłknęłam głośno ślinę, tym samym się zdradzając. Już wiedziała, że kłamie.

Podeszła do mnie szybkim krokiem i zaczęła ciągnąć mnie za włosy. Wyrwała mi przy tym cały kołtun. Szarpałam się tylko po to, żeby mnie puściła. Spanikowałam, ale w momencie kiedy upadłam wzięła mnie za rękę i ciągnęła po podłodze prosto do mojego pokoju. Byłam dla niej nic nie warta. Poddałam się już w tym momencie całkowicie.

Krzyczała jakieś nieznane słowa, a ja modliłam się tylko o własne życie. Bo kto wie, do czego byłaby teraz zdolna Emily po ostatniej akcji z nożem?

Pomimo całej sytuacji, obiecałam sobie, że jeszcze kiedyś spróbuje odkryć prawdę. Nie zważając na to ile siniaków i ile ran mogłabym jeszcze znieść.

GitarzystaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz