Plan : Nie dać wyprowadzić się z równowagi.

2.1K 101 2
                                    

          Wracam do domu późnym popołudniem i na wejściu skopuje szpilki ze stóp, rzucam torebkę na wieszak i boso kieruje się w stronę lodówki. Wyjmuję napoczętą butelkę białego wina i nie przejmując się brakiem kieliszka pociągam dużego łyka. Przechodzę z otwartej kuchni do salonu opadając ciężko na kanapę, opieram stopy na szklanym stoliku i odchylam głowę w tył zamykając oczy.

- Wygrałam Poniedziałku, przeżyłam - uśmiecham się chytrze i popijam wino z butelki.

Po porannej bombie jaką zrzucił na mnie Leandro jakoś udało nam się wrócić na odpowiednie tory i uporządkować harmonogram prawie na cały tydzień. Zagłębiłam się w prace na tyle że udało mi się zepchnąć temat Vincenza daleko za granice umysłu. Chcąc nadrobić spóźnienie zostałam dłużej w pracy a wracając do domu zorganizowałam transport mojego samochodu do mechanika.

Moje Złotko to czerwony wiekowy Garbus którego kupiłam za pierwsze zaoszczędzone pieniądze. Tak bardzo się cieszyłam na jego zakup, że totalnie olałam swój zdrowy rozsądek w kwestii jego stanu technicznego i wszystkich rzeczy na które obiecałam sobie zwracać uwagę przy wyborze. Na samo wspomnienie jaki reaserch zrobiłam na temat kupna używanych samochodów chce mi się śmiać. Od tamtej pory wydaje małą fortunę u mechanika żeby utrzymać go przy życiu bo wysiada w nim dosłownie wszystko po kolei. Tym samym zasłużył sobie na miano mojego Złotka.

Dopiero kiedy dopijam wino do końca podnoszę się z kanapy. Idę do kuchni wyrzucić pustą butelkę i wyciągam z lodówki nową. Normalnie nie piję tyle w tygodniu ale dzisiejszy dzień tak bardzo nadszarpnął moje nerwy że tylko wino jest w stanie jakoś je naprawić.
Tym razem wyciągam kieliszek i wypełniam go praktycznie po brzegi. Chwytam go w dłoń. Przechodzę do komody pod oknem gdzie stoi stary jak świat gramofon i moja uboga kolekcja płyt winylowych.
Wybieram swoją ulubioną składankę utworów jazzowych którą dorwałam na targu staroci i pozwalam by pierwsze dźwięki mnie otuliły.
Przymykam oczy, z delikatnym uśmiechem wsłuchuję się w graną na saksofonie melodię.
To w połączeniu z aksamitnym białym winem idealnie uderza w moje napięte komórki nerwowe powoli je rozluźniając.
Skopuje jeszcze tylko spodnie z nóg i rozpinam guziki koszuli którą po chwili ląduje obok, chwytam kieliszek w palce i w samej bieliźnie wracam na kanapę.
Opieram stopy na niskim stoliku kawowym i popijając wino dopiero teraz pozwalam sobie przeanalizować na spokojnie dzisiejszy dzień.

Leandro idzie na emeryturę.

Jego syn ma zostać właścicielem i czynnym prezesem.

Ja zostaję jako jego osobista asystentka.

Mam tydzień na wdrążenie go we wszystko i nawiązanie dobrych relacji.

Kurwa to się może nie udać.

Od jutra Vincenzo ma zadomowić się w mniejszej sali konferencyjnej połączonej z gabinetem jego ojca i zrobić z niej tymczasowe biuro na czas przejęcia władzy. Tym samym na ten tydzień zostałam odpowiedzialna za pilnowanie spraw dwóch osób. Normalnie nie miała bym z tym żadnych problemów bo wprowadzanie nowych pracowników na naszym piętrze i zapoznawanie ich z funkcjonowaniem firmy należy do moich obowiązków. Jednak znając historię Leandra o tym jak chujowym był ojcem dla Vincenza i czując że przez te pięć lat które się znamy był mi bliższy niż mój biologiczny ojciec dostaje rozstroju żołądka. Jak to się niby ma udać?

Nasze spotkanie było krótkie ale jeszcze zanim się odezwał rozpoznałam typ człowieka jakim jest. Nieustępliwy, arogancki i władczy jak jasna cholera. Jego oczy ciskają piorunami a on sam jest jak burza w najcieplejszą noc w roku. Dominuje otoczenie w którym się znajduje i ludzi wokół niego a ja naprawdę nienawidzę być zdominowana. Sama należę do grona ludzi z dość ciężkim charakterem. Mam cięty język i własne zdanie oraz tyle arogancji, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć "mam zawsze racje". Moja praca wymaga jednak odrobimy podporządkowania więc potrafię utrzymać język za zębami rzucając przy tym uśmiechem, mam jednak swoje granice i o ile się nie mylę Vincenzo przekroczy je wszystkie.

Następnego dnia wstaję zdeterminowana i pełna dziwnego optymizmu z gotowym planem utemperowania Pana Gbura. Na zajęciach psychologii mój profesor jak mantrę powtarzał, że najlepszym sposobem na złego człowieka jest spokój, opanowanie i miłe usposobienie. Dziś mam zamiar wykorzystać to w praktyce. Biorę szybki prysznic po którym nakładam na twarz staranny makijaż. Podkreślam oczy ciemną kredką przez co ich zielony kolor wydaje się głębszy a drobne żółte plamki jaśniejsze, tuszuję rzęsy jeszcze bardziej przyciemniając oprawę oka a na usta nakładam matową szminkę w wiśniowym kolorze. Ściągam ręcznik z głowy, wcieram we włosy odżywkę dedykowaną do kręconych włosów i rozczesuje je dokładnie. Pozwalam im naturalnie przeschnąć dzięki czemu w połączeniu z odżywką powinny powstać naturalne grube fale. Przechodzę z łazienki do garderoby zbudowanej z części przedpokoju i wybieram sukienkę w kolorze pasującym do szminki. Pomimo swojego skromnego kroju na moim ciele wygląda bardzo seksownie. Ma delolt w łódkę i rękawy do łokci ale opina mój biust i talię. Rozszerza się na biodrach powiększając je optycznie i zwęża mocno aż przed kolano, jedynie rozcięcie na prawym udzie pozwala poruszać się w niej swobodnie nie odsłaniając jednak zbyt wiele nagiej skóry. Do zestawu dobieram ulubione czarne szpilki od Christina Louboutina, ściągam torebkę z wieszaka i jestem gotowa stawić czoło dzisiejszemu dniu.

Do biura docieram dwadzieścia minut wcześniej niż zwykle, odpalam komputer i szykuję dwa zestawy harmonogramu na dziś. Jeden dla Leandra który muszę jeszcze z nim omówić i kopię dla Vincenzo by mógł od razu zdecydować w których spotkaniach chce dziś uczestniczyć. Salka konferencyjna na przeciwko mojego biurka została przez noc przystosowana do pełnienia tymczasowego gabinetu i została wyposażona w dodatkowe rolety na szklanych ścianach by dać właścicielowi odrobinę prywatności. Korzystając z pozostałego wolnego czasu idę do kuchni zrobić listę potrzebnych produktów dla naszego zaopatrzeniowca. Skręcając w korytarzu dochodzi do mnie dźwięk otwieranych szafek i ciche przekleństwa po Włosku. Przystaję w drzwiach i korzystając z okazji że Vincenzo nie zauważył mojej obecności mogę dokładniej mu się przyjrzeć. Dopiero teraz widząc go w tym maleńkim pomieszczeniu dostrzegam jak dużym jest mężczyzną. Idealnie skrojony granatowy garnitur który założył podkreśla szerokie barki i smukłą talię a spodnie opinają krągły tyłek i długie mocne nogi. Dziś jego włosy nie są ściśle zaczesane do tyłu tylko lekko zmierzwione a na szczęce nie widać śladu zarostu. Duże dłonie o smukłych długich palcach ozdobione są złotymi sygnetami i zaciskają się teraz na blacie w pobliżu ekspresu. Muszę przyznać że przystojna z niego bestia.

- Domyślam się, że masz ładny widok ale może zamiast tak stać w przejściu powiesz gdzie znajdę kawę? - słyszę niski pomruk i otrząsam się z chwilowego zawieszenia.

To by było na tylko w kwestii pozostania niezauważonej. Wzdycham cicho i wchodzę do pomieszczenia.

- Tobie również Dzień Dobry Vincenzo - przyklejam uśmiech do twarzy i staje obok niego. Wyciągam rękę do górnej szafki i otwieram. Staje na palcach żeby dosięgnąć opakowania stojącego na najwyższej półce ale mimo obcasów brakuje mi kilku centymetrów. Już mam przeklinać tego dryblasa od zaopatrzenia który wcisnął je tak daleko tylko po to po raz kolejny się ze mną podrażnić kiedy opalona dłoń wciska się obok i chwyta kawę.

- Jeśli paczka nie stoi bezpośrednio koło ekspresu powinna znajdować się w szafce nad nią. Tam zawsze wkłada zapas nasz zaopatrzeniowiec. Jak widzę nie powinieneś mieć problemu żeby ją dosięgnąć. - odwracam się w jego stronę - Za chwilę będę parzyć kawę dla siebie i Leandro, Tobie też mogę przygotować.

Odkłada kawę na blat i odwraca się do wyjścia.

- Podwójne czarne espresso bez cukru. Ma być gorąca. Będę czekał w gabinecie - odwraca się do mnie na chwilę - i proszę zwracać się do mnie bez zbytniej poufałości. Panie Santoro będzie najodpowiedniejsze.

Po tych słowach wychodzi zostawiając mnie z zamówieniem a ja zaciskam szczęki powstrzymując się od krzyknięcia za nim, że nie jestem pieprzonym pracownikiem Starbucksa.

Od autora:
Jeśli podobał Ci się rozdział zostaw po sobie gwiazdkę lub komentarz.
Miłego czytania.

VincenzoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz