2 Szwagrowi trzeba pomóc

5.8K 160 46
                                    

Patrzę na szefa i w pierwszej chwili myślę, że on żartuje. Zamierzam wybuchnąć śmiechem, mimo że to nie jest czas na Dzień Głupca, przecież pierwszy kwietnia będzie dopiero za dwa tygodnie. To nawet nie są moje urodziny, bo je będę świętowała za siedem dni, więc Brendon nie ma powodu, żeby mnie wkręcać.

Niestety po chwili wszystko łapię. On mnie nie wkręca.

On mówi to poważnie.

Uśmiech momentalnie zamiera mi na ustach.

Mój szef mnie właśnie zwalnia. Mnie. Najbardziej zdesperowaną osobę w całym mieście. Każdy zna moją historię i wszyscy wiedzą, jak bardzo zależy mi na pracy, niestety małe miasteczka mają to do siebie, że oprócz spokoju i pewnego marazmu panuje w nich też: nepotyzm, kumoterstwo i duże bezrobocie.

Nie stać mnie, żeby dojeżdżać do Bostonu, dlatego cieszyłam się, że zostałam zatrudniona w tej pizzerii. Zawsze dawałam z siebie sto procent. Widocznie to w dalszym ciągu było za mało.

- Dlaczego? - pytanie wyrywa mi się, zanim zdążę zastanowić się nad nim. Żałuję, że nie dał mi usiąść, bo zaczyna robić mi się słabo. 

Gdy pomyślę o tych wszystkich rachunkach... Mamie i jej leczeniu... i jeszcze jednej kupie rachunków... to mam ochotę usiąść na podłodze w gabinecie szefa i się rozpłakać. Tak po prostu.

Brandon udaje, że nie widzi, w jakim jestem stanie. Wyciąga jeden z dokumentów i przesuwa w moją stronę.

- To rozwiązanie umowy. Należy ci się miesięczna odprawa. Nie jestem w stanie zrobić nic więcej Ayleen. Szwagier... - waha się przez chwilę, potem jednak dokańcza – szwagier poprosił mnie o pomoc i zatrudnienie jego córki. Nie stać mnie na dodatkową pensję, ale przecież nie mogę nie pomóc szwagrowi. Dlatego też muszę kogoś zwolnić.

- I padło na mnie – kończę cicho. Rozumiem, dlaczego na mnie. Tylko ja nie jestem w żaden sposób spokrewniona, ani spowinowacona z Brendonem. Pizzeria, jakby nie było, to rodzinna firma. Pracują tu sąsiedzi szefa i bliżsi lub dalsi kuzyni. Ja nie przynależę ani do jednych, ani do drugich.

- Napiszę ci świetny list referencyjny, Ayleen. Na pewno coś znajdziesz, jak nie u nas, to może w Bostonie, tylko musisz się odważyć i zainwestować w samochód, prawo jazdy przecież masz? - pyta, a ja automatycznie kiwam głową. Moje myśli cały czas błądzą dookoła niezapłaconych rachunków.

Jestem w czarnej dupie. Chyba naprawdę muszę znaleźć kogoś, kto potrzebowałby nerki. Zastanawiam się, czy jest coś innego, co mogłabym sprzedać. Kawałek wątroby? Skórę? Nie znam się na transplantologii, więc nie wiem, co mogliby mi wyciąć tak, żebym to przeżyła i w miarę funkcjonowała.

Po chwili orientuję się, że w gabinecie panuje niezręczna cisza. Szef chyba o coś mnie zapytał, a ja odleciałam i nawet nie zarejestrowałam, jakie było pytanie.

- Pytałem, czy dasz sobie jakoś radę? Mogę dać ci trochę kuponów na pizzę ze zniżką, jeśli to ci jakoś pomoże – oferuje i sięga do biurka po żółte karteczki z czerwonym napisem „minus 15%".

- Poradzę sobie. Zawsze sobie radzę – odpowiadam. Nie zamierzam brać kuponów, niech się nimi udławi.

Nie żegnam się z nikim. Po cichu zabieram swoje rzeczy i zostawiam im te cholerne wrotki. Mówię Brandonowi, że strój oddam jutro, gdyż w nim przyszłam i oprócz kurtki nie mam nic własnego. Przez chwilę obawiam się, że mimo to każde zdjąć mi sukienkę i fartuszek, przez co będę musiała wracać w samej kurtce, ale na szczęście do niczego takiego nie dochodzi. Pozwala mi odejść w pracowniczym stroju.

W jego rękach [18+] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz