18.Brooklyn

285 52 5
                                    

Całe moje ciało pokryło się gęsią skórką, kiedy Colton po raz pierwszy szarpnął za struny. Miałam wrażenie, że cały bar zamilkł nagle, wpatrując się w Coltona. Rozmowy przycichły, a kelnerka, która zmierzała w moją stronę ze spite 'm przystanęła, patrząc na niego z niemym zdumieniem. Nie mogła jeszcze wiedzieć, że miała przed sobą wokalistę The Strangers, ale to nie miało znaczenia, bo wyglądał jakby urodził się na scenie. Było w nim coś, co nakazywało na niego patrzeć. Nigdy nie potrafiłam tego nazwać, ale miał to coś już wtedy, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, mając niecałe sześć lat. Od tamtego momentu mój wzrok zawsze uciekał w jego stronę. Udawałam przed sobą i całym światem, że wcale tak nie było. A kiedy już patrzyłam starałam się mieć na twarzy taką samą dezaprobatę jak wszyscy inni.

Potężny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy Colton wziął głęboki oddech, a w barze rozbrzmiał jego ochrypły głos. Przestałam oddychać, poddając się temu doświadczeniu.

– Black flies on the windowsill. That we are... That we are... That we are to know. Winter stole summer's thril and the river's cracked and cold...

To było jak ta chwila tuż przed uderzeniem pioruna. Powietrze zostało naelektryzowane i chociaż bardzo chciałam zamknąć oczy, nie potrafiłam. Jakaś dziwna siła nakazywała mi patrzeć prosto na Coltona.

– See the sky is no man's land. A darkened plume to stay. Hope here needs a humble hand. Not a fox found in your place.

Słuchając go, mogłabym udawać, że nadal mam osiemnaście lat i siedzę na rozgrzanej masce samochodu, słuchając jak zły chłopiec gra dla mnie na gitarze w środku nocy.

– And no man is an island, oh this I know. But can't you see, oh? Maybe you were the ocean, when I was just a stone...

Piosenka była spokojna, dająca jednocześnie ukojenie i na nowo łamiąca mi serce. Tak bardzo nie słyszałam śpiewającego i grającego Coltona. Wydawało się, że ten obraz należał już do wspomnień. Nigdy nie miał się powtórzyć. A mimo to ten ochrypły, pełen emocji i cierpienia głos wdzierał się do moich uszu i serca z niszczycielską wręcz siłą.

Spojrzenie Coltona zdawało się prześwietlać mnie na wylot, wnikać w każdy zakamarek duszy i umysłu. Czułam, jak zaczynało brakować mi powietrza. Moje dłonie pokryły się lepkim potem, a przeszłość była zdecydowanie za blisko. Wydawało mi się, że zostawiłam ją za sobą i mogłam udawać, że między mną a Coltonem wszystko było zakończone – zamknięte w szczelnym pudełku, którego zawartość wcale już nie bolała. Ale ta piosenka sprawiła, że wszystko uderzyło we mnie jak pędząca ciężarówka.

Wstałam z krzesła, mając przy tym nogi jak w waty. Nie odrywałam spojrzenia od mężczyzny na scenie, a serce biło mi w piersi jak perkusja. Musiałam stąd uciec.

Zaciskając z całej siły dłonie w pieści, zrobiłam chwiejny kroczek w tył. A potem rzuciłam się do panicznej ucieczki. Wiedziałam, że Colton za mną nie pobiegnie. To nie było w jego stylu.

*

Latarnia migotała zawzięcie, jakby walczyła z całych siły, aby nie zgasnąć. Zupełnie jak ja. Miałam ochotę parsknąć śmiechem do własnych myśli, bo utożsamianie się z uliczną latarnią nie mogło dobrze świadczyć o stanie mojego zdrowia psychicznego.

Biały napis na wyświetlaczu mojego telefonu układał się w imię Palmer, co tym razem widziałam wyraźnie, bo dłonie w których trzymałam telefon w końcu przestały mi się trząść. Przyjaciółka dzwoniła do mnie po raz czwarty, odkąd uciekłam z baru, ale nie byłam jeszcze w stanie z nią porozmawiać. Gardło nadal miałam zaciśnięte w supeł. Zobaczenie Coltona w tym wydaniu było jak cios hokejowym krążkiem prosto w twarz.

DZIEWCZYNA CALEBA (#1 Blizny, które zostawiliśmy) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz