33. Colton

125 33 0
                                    


Każda kolejna mila, która zbliżała nas do Michoacan, oddalała mnie od Brooke. To było jak odliczanie czasu, który mi z nią pozostał. Próbowałem jechać najwolniej jak się dało, nie wzbudzając podejrzeń. Zatrzymywałem się częściej niż potrzebowaliśmy. Robiliśmy postoje pośrodku niczego, ciesząc się coraz cieplejszą pogodą i spokojem. Zazwyczaj siadaliśmy na masce samochodu, a Brooke prosiła, żebym dla niej grał. Nie miałem nic przeciwko. Śpiewanie i granie tylko dla niej przenosiło mnie w czasie – znowu byliśmy naiwnymi nastolatkami.

Nie miałem pojęcia, gdzie podziały się ostatnie miesiące. Wydawało mi się, że dopiero był listopad i przyleciałem do Bostonu, a teraz zupełnie jak za sprawą mrugnięcia, przenieśliśmy się na końcówkę lutego.

Jak ostatni idiota zapytałem ją o to, co zrobi, kiedy ta podróż już się zakończy. Jakbym miał nadzieję, że powie, że zostanie ze mną. Że jest tylko moja i że nigdzie się nie wybiera. Byłem kompletnym idiotą, że coś takiego przyszło mi przez myśl, bo Brooklyn Ward nigdy nie miała być moja.

Tak było łatwiej. Nasze drogi musiały się rozejść, bo nie mogłem po raz kolejny jej tak mocno zranić. Gdybym z nią został, musiałbym wyznać prawdę. A to by ją zabiło. Miałem więc tylko te niecałe tysiąc mil, żeby się nią nacieszyć.

Uśmiechnęła się właśnie do mnie przez ramię, stojąc przy kasie na stacji benzynowej w Tucson, kiedy ja tankowałem samochód. Temperatura utrzymywała się na stabilnym poziomie piętnastu stopni, więc Brooke miała na sobie wymiętą koszulkę z krótkim rękawem i sprane dżinsy. Włosy związała w wysoką kitkę na czubku głowy, odsłaniając kark z wytatuowanym motylem.

Odłożyłem pistolet do tankowania i w tej samej chwili rozdzwonił się mój telefon. Były tylko dwie osoby, które mogły do mnie dzwonić – Miles i Marcus. Co do tego pierwszego, to miałem wyrzuty sumienia, bo ostatni raz rozmawiałem z nim dobre dwa tygodnie temu. Z Marcusem wcale nie chciałem gadać, bo wiedziałem, że żadna rozmowa z nim nie mogła być przyjemna. Theo i West byli cholernie dobrymi kumplami i dawali mi święty spokój. A oprócz tych ludzi nie było nikogo, kto mógłby się ze mną skontaktować. Ograniczałem ilość ludzi, którymi się otaczałem do minimum.

Przeżyłem więc niemiłe zaskoczenie, kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu numer mojej matki. Nie miałem zamiaru odbierać. Cokolwiek chciała, nie było warte mojego załamania. Powiedziałem jej wszystko to co chciałem przy ostatniej rozmowie. Nie było nic, co mogłoby mnie zmusić do zmiany zdania. Ojciec był dla mnie martwy już od bardzo dawna. Nie potrzebowałem widzieć go na łożu śmierci, żeby się z nim pożegnać raz na dobre. Zrobiłem to rok temu, kiedy naćpany przyszedłem do ich domu.

Błyskawicznie odrzuciłem połączenie i wybrałem numer Milesa. Oparłem się o bok samochodu i obserwowałem Brooke, rozmawiającą ze sprzedawcą. Uśmiechała się delikatnie, wyglądając jak pieprzony anioł. To było cholernie dziwne, bo chciałem jej na tak wiele sposobów. Była cholernie piękna i podniecająca, ale jej piękno wychodziło daleko poza jej wygląd. Chciałem ją kochać, całować, poznać na nowo każdy skrawek jej ciała, a jednocześnie chciałem dzielić się z nią każdą wielką tajemnicą i najmniejszą drobnostką. Chciałem od niej wszystkiego. A nie mogłem mieć nic.

– W końcu! Wielki Colton Black do mnie dzwoni! – Po drugiej stronie zabrzmiał sarkastyczny głos Milesa. – Jest żywy!

Wywróciłem oczami.

– Dobra, rozłączam się – mruknąłem.

– Nie, czekaj! – wykrzyknął Miles. – Mniejsza o to, mów jak się sprawy mają?

DZIEWCZYNA CALEBA (#1 Blizny, które zostawiliśmy) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz