32. Brooklyn

133 32 1
                                    


Oregon przywitał nas bezchmurny niebem, ale mimo pięknej pogody mój nastrój był ponury. Nie potrafiłam przestać myśleć o wszystkim przez co przeszedł Colton. Nagle ucieczka w narkotyki nie wydawała się jedynie głupim wyskokiem zbuntowanego nastolatka. Nagle zostawienie mnie i nie oglądanie się za siebie okazywało się niemal dobrym pomysłem.

Wszystko nabierało sensu, a mnie serce pękało na samą myśl o tym, że byłam tak blisko Coltona i nigdy nie domyśliłam się prawdy. Wielka gula stawała mi w gardle za każdym razem, kiedy pomyślałam o tym, że bym może było wiele sytuacji, kiedy przytulałam go z całej siły, żeby zaraz potem puścić do go domu, na kolejne lanie od ojca. Ile razy krzyczałam po nim, widząc podbite oko, z góry zakładając, że wdał się w kolejną bójkę?

Znowu zaczęłam myśleć o Calebie. Ukrywał przede mną tak wielką tajemnice i zaczynałam się zastanawiać czy to była jedyna rzek, jaką przede mną skrywał. Myślałam, że znałam go jak własną kieszeń, że nie było ani jednej rzeczy, o której bym nie wiedziała. Spędziłam z nim tak wiele czasu, było tyle okazji, żeby wyznał mi prawdę. Nie mogłam nic poradzić, że ta tajemnica była jak bolesna drzazga wbita prosto w serce.

Stojąc na moście Crooked River nie potrafiłam wyrzucić z myśli przeszłości. A im więcej o tym myślałam, czym częściej widziałam przed oczami Caleba. I czułam małe ukłucie zdrady. Był moim najlepszym przyjacielem, moją bratnią duszą, a mimo to nigdy nie zaufał mi na tyle, żeby wyznać mi prawdę o swojej rodzinie. I to bolało bardziej niż się spodziewałam.

Most był cholernie wysoki. Wyższy niż się spodziewałam, a chłodny wiatr chłostał mnie po twarzy i rozwiewał związane w kitkę włosy. Całe szczęście nie wiało mocno i dostaliśmy zgodę na skok.

Serce biło mi gdzieś w gardle, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej i uciec w odruchu zwykłego tchórzostwa.

– Trzeba przyznać, że widok zapiera dech w piersiach – powiedział Colton, patrząc na mnie z tym swoim nieco kpiącym uśmiechem. Mimo całego strachu nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Colton miał rację, widok był niesamowity. Pod nami szumiała Rzeka Crooked, a Góry Kaskadowe majaczyły w oddali.

Pomimo tego, że była dopiero końcówka lutego, a sezon skokowy zaczynał się w maju, Colton załatwił wszystko co było potrzebne. Nie było więc wokół nas tłumów, a jedynie niezbędny personel.

– Wszystko dobrze, Śnieżynko? – zapytał z troską w głosie Colton, patrząc na mnie tak jakby chciał przeczytać wszystkie moje myśli.

Zwilżyłam koniuszkiem języka dolną wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Damy radę, Śnieżynko – dodał miękko, podchodząc do mnie bliżej. Zaczesał za ucho kosmyk moich włosów i posłał mi lekki uśmiech. – Robiliśmy już bardziej szalone rzeczy, nie sądzisz?

Zaśmiałam się cicho, bo cholera miał rację.

Przymknęłam na moment oczy i wzięłam potężny haust powietrza.

– Jesteś gotowa, Brooke – stwierdził z przekonaniem Colton. W jego głosie była taka niezachwiana pewność, że momentalnie mu uwierzyłam.

– Jestem.

Przez kilka długich sekund wpatrywaliśmy się sobie w oczy i panika na moment uciekła z mojego ciała.

– Możemy zaczynać? – Niemal podskoczyła na głos mężczyzny, który zajmował się całym tym skakaniem. Na moment zapomniałam, że oprócz nas byli tu też inni ludzie.

DZIEWCZYNA CALEBA (#1 Blizny, które zostawiliśmy) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz