Rozdział 11

75 13 124
                                    


Ogromna drewniana brama zamykała się powoli przed nosem Kasjusza, ciągle wpatrującego się w niebotycznie przerażającą twarz alfy. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że zwierzę, uwięzione w ludzkim ciele, przejmie również kontrolę nad rysami twarzy. Było w tym lykanie coś pierwotnego, dzikiego, mówienie sprawiało mu trudność, jakby robił to bardzo rzadko. Ciało wydawało się ogromną, zbitą górą mięśni, było bardziej niż pewne, że gdyby tylko chciał, zgniótłby głowę Kasjusza gigantyczną dłonią i nawet się przy tym nie zasapał.

Kiedy tylko dostali odpowiedź od watahy, serce zabiło Kasjuszowi mocniej. Xander miał rację. Oznaczało to, że być może wcale nie był tak szalony, jak wszyscy do tej pory uważali. Zawsze podziwiał ojca za mądrość i trzeźwość umysłu, analityczne myślenie, strategiczne decyzje, które podejmował z niesamowitą prędkością. Ani on, ani jego bracia nigdy nie dorównają mu w tych atrybutach, był tego pewien.

Sam zgłosił się na ochotnika, by wyjść alfie naprzeciw i odbyć z nim rozmowę. Jego umysłem targały skrajne emocje, usta drżały, bał się jak diabli, jednak nie mógł przepuścić takiej okazji. Teraz kiedy otworzyła się przed nimi droga do negocjacji, być może chociaż w kwestiach terytorialnych osiągną porozumienie.

– I co? – Lucas już na niego czekał, owinięty szczelnie puchowym płaszczem.

– Ojciec miał rację. Uciekali przed lawiną. Dziesiątki ich ludzi, kobiet i dzieci, zginęło pod ciężkimi połaciami śniegu.

Lucas cmoknął w dezaprobacie.

– Coś ustaliliście?

– Będą z nami rozmawiać. Zgodzili się nie polować na mieszkańców, pod warunkiem wysłania do nich uzdrowiciela.

– Jakiś na pewno się zgodzi. Któż by nie chciał okryć się sławą, opisując wilki jako pierwszy.

Kas pokiwał głową. Ruszyli w stronę zamku. Miał tak zmarznięte ręce, że praktycznie nie czuł już palców.

– Złoty Kieł powiedział, że najpierw usłyszeli eksplozję, chociaż jego zdaniem bardziej przypominało to krzyk. A potem zielona łuna rozniosła się po całym lesie. Był pewien, że nadeszła od strony zamku.

– Jakiego zamku? – Brwi Lucasa poszybowały do góry.

– Zamku rozpościerającego się nad wioską po drugiej stronie gór. – Kas pokazał zęby w triumfalnym uśmiechu.

Brat bliźniak zamarł w pół kroku, wciągając powietrze ze świstem.

– Chcesz powiedzieć, że...

– Że za górami znajduje się miasto? Tak. – W głosie maga dało się wyczuć nutkę ekscytacji. – Wiesz, co jeszcze się tam znajduje?

Kas zawiesił głos, chcąc nadać własnym słowom odpowiedniej mocy.

– Nie trzymaj mnie w niepewności! – Lucas wyrzucił nerwowo ręce przed siebie.

– Świątynia. I zgadnij, kto w tej świątyni mieszka.

Krew odpłynęła z twarzy mężczyzny, a świat zawirował. Nie musiał mówić. Doskonale wiedział, że chodzi o wieszcza. Na cały wszechświat! Gdyby tylko wcześniej posłuchali Xandera, ich problemy mogły skończyć się o wiele szybciej.

– Niech tylko Mathias się o tym dowie... – wydukał zdumiony, nie mogąc opanować emocji, jakie nim targały.

Oczami wyobraźni widział, jak przemierzają wraz z Kasjuszem dzikie górskie lasy, jak pokonują niebezpieczne przełęcze i walczą o życie na oblodzonych skalnych ścianach. Ekscytacja rozgościła się w trzewiach mężczyzny na dobre, pieszczotliwie łaskocząc kręgosłup.

Esencja | Na krawędzi zapomnienia | TOM IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz