Rozdział 27

26 8 115
                                    


 Ciężkie, mahoniowe drzwi zamknęły się z cichym jękiem. Shila skrzywiła się, kiedy zamek szczęknął wyjątkowo głośno. Miała nadzieję, że hałasy nie obudziły wykończonego Mathiasa, choć było to chyba niemożliwe – niemal zasypiał na stojąco, kiedy prowadziła go do komnaty.

Odprowadzenie Regenta do Jorden w takim stanie było niewykonalne. Zapach jego krwi przyciągnął pod drzwi gabinetu Lucyfera wszystkich strażników, mających służbę w zamku. Shilę przeszedł dreszcz niepokoju, kiedy patrzyła w ich błyszczące, onyksowe oczy. Gdyby nie było przy niej Pana Światłości, zginęłaby natychmiast.

Czuła, że czeka ją porządna reprymenda od ukochanego. Minę miał nietęgą, polecenia wydawał przez zaciśnięte zęby. Jednak jak miała przewidzieć, że to się tak właśnie skończy? Nie miał czasu wcześniej z nią porozmawiać, czym jest to ostrze, a ona czuła, że to nie może poczekać.

Nie wiedziała, skąd to przeczucie, ale mrowiło pod skórą, doprowadzając do szału. Wielokrotnie próbowała skontaktować się z Sebastianem Relain, lecz miała wrażenie, że jej prośby odbijały się od jakiejś niewidzialnej bariery, rozciągającej się nad Piekłem.

Wahała się, czy zostawić Mathiasa samego. Obawiała się, że kiedy tylko zniknie za rogiem, któryś z demonów zakradnie się do jego komnaty i zamorduje we śnie, by przejąć okaleczone ciało.

Rozejrzała się na boki, sprawdzając, czy nikt jej nie obserwuje. Uklękła pod drzwiami, po czym wyjęła z kieszeni spódnicy pękaty woreczek. Powoli rozsypała jego zawartość wzdłuż drzwi, uważając, by nie zrobić chociaż jednej, maleńkiej przerwy. Podniosła się ostrożnie i powąchała puste opakowanie. Sól. Wypuściła z płuc wstrzymywane dotąd powietrze i skarciła się w duchu, że przez chwilę wątpiła w intencje Lucyfera.

– Co z nim? – Drgnęła, słysząc znajomy głos. Odwróciła się w stronę Pana Światłości. Stał, oparty o ścianę z założonymi rękami na klatce piersiowej.

– Jest zmęczony. Przygotuję mieszankę wzmacniającą i odprowadzę go do Urbos – dodała od razu, widząc jego nietęgą minę.

Ruszyła pustym korytarzem. Nie liczyła na to, że Lucyfer podąży za nią, lecz już po chwili ciszę wypełniły jego ciężkie kroki.

Anioł zrównał się z nią, jednak nie odezwał się ani słowem. Zerkał na zmiennokształtną z ukosa i zastanawiał się, co dzieje się w jej ślicznej główce. Nigdy nie posądziłby Shili o tak bezmyślne zachowanie, jakiego świadkiem był kilka godzin temu. Cóż, na chóry anielskie, zadziało się pod jej czaszką, że uznała sprowadzenie maga do Piekła za dobry pomysł? Przecież, kiedy zeszli do ostatniego piekielnego kręgu wytłumaczył jej dosadnie, jakie panują w tym miejscu zasady i jak ważne jest, by ich przestrzegać.

Odwrócił głowę w stronę drzwi, za którymi spoczywał Kalerain, by upewnić się raz jeszcze, że Shila rozsypała pod nimi sól. Na Lucyfera nie działała, jednak demony, bez względu na status, omijały ją szerokim łukiem.

– No dalej. – Usłyszał i otrząsnął się z rozmyślań. Spojrzał na ukochaną, trzymała dłoń na klamce drzwi prowadzących do ich sypialni. – Nawrzeszcz na mnie tutaj, bo tam zamierzam być sama.

Brew Lucyfera poszybowała do góry.

– Nie zamierzam na ciebie krzyczeć – odparł spokojnie i wyciągnął dłoń, żeby objąć jej policzek, lecz Shila się odsunęła. Zmiął przekleństwo w ustach. – To była skrajna głupota z waszej strony. Coś ty sobie myślała, sprowadzając go tutaj?

– Oszczędność czasu.

– Ryzyko jest zbyt duże! Tygodnie miną, zanim ta rana przestanie krwawić i będzie można odprowadzić go z powrotem! – Zmarszczył brwi, rozeźlony. – Nie powinno go tu być, nigdy. Nie należy do tego świata. To twór Gniewu.

Esencja | Na krawędzi zapomnienia | TOM IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz