Rozdział 7

62 17 248
                                    


 Harmider w sali Wielkiej Rady niósł się aż pod wysokie sklepienie, odbijał się od sufitu i ścian, przyciskał niewidzialne macki, jakby chciał rozciągnąć pomieszczenie. Członkowie rady przekrzykiwali się jeden przez drugiego, chcąc wygłosić swoją opinię na temat niedawnego wydarzenia.

A wydarzyło się coś, czego się nie spodziewali. Poczuli moc. Moc ogromną, która zatrzęsła posadami Deus Domus. Energia tak silna, że tym, którzy przebywali akurat na zewnątrz, odebrało na chwilę dech, czas przestał płynąć, boskie ptaki umilkły, a zwierzęta pochowały się w swych ciasnych, ciemnych norach.

Dante stał niedaleko wejścia, skryty w cieniu rozłożystej palmy i przyglądał się członkom Panteonu z całkowitym znużeniem. Nie powinno go tu teraz być. Powinien być w drodze na trzeci poziom boskiego więzienia, gdzie kraty wykute są z diamentów, a posadzkę pokrywa gruba warstwa złota. Powinien rozwalić się leniwie na krześle, z szyderczym uśmiechem na ustach, grając swoją rolę, nieprzejmującego się niczym dupka, choć przejmował się sytuacją, jak nigdy dotąd.

Tak bardzo potrzebował, żeby Gniew wypowiedział chociaż jedno słowo. Był jego jedynym zwolennikiem, kompanem, wspierał na każdym kroku, a czuł się jak najgorszy zdrajca, jakby wbił mu sztylet w plecy i przeciągnął po samą żyć. Widział to w jego oczach za każdym razem, kiedy schodził do lochu, chcąc uzyskać od niego jakąkolwiek informację.

Energia, która uderzyła w Deus Domus była mu doskonale znana. To była Ona. Czuł to w kościach, żyłach, zakończeniach nerwowych. Chaotyczna, nieokiełznana moc szczypała opuszki palców, łaskotała w policzki i przypalała końcówki kruczoczarnych włosów. Była wszędzie, wyzierała z każdego zakątka wszechświata, a skąd dokładnie – wiedział tylko Sebastian, który milczał jak grób od tygodni.

Równie znudzona Beatrycze pochwyciła wzrok Pana Śmierci. Skinęła na niego śliczną kształtną głową, posyłając błagalne spojrzenie śnieżnobiałych tęczówek, by zakończył ten rozgardiasz.

Westchnął i przeczesał włosy dłonią. Wcisnął ręce głęboko w kieszenie, po czym ruszył ku swojemu krzesłu. Oczy pozostałych ośmiu bóstw zwróciły się w jego stronę, a głosy natychmiast ucichły. Odgłos stukających obcasów o marmurową podłogę przeciął dopiero co powstałą ciszę.

– No i o co to całe zamieszanie? – rzucił, niby niedbale, opierając brodę na dłoni. – Zachowujecie się, jakbyście nigdy nie mieli do czynienia z tą mocą.

– Ktoś powinien się tym zająć. – Los poprawił się na krześle. Dante przewrócił oczami, sam chciał zamieść sprawę pod dywan nie tak dawno temu.

– Ostatnim razem taki wybuch prawie rozszczepił wszechświat – burknął Faust, Pan Smutku i Rozpaczy, wyłamując smukłe, pokryte srebrnym pyłem, palce.

– Teraz też wszystko zatrzęsło się w posadach.

– Ktoś wie, gdzie jest energia?

– Nie, pochodziła zewsząd.

– Może by opuścić Deus Domus i jej poszukać?

– Ale skąd będziemy wiedzieć, że to ona?

Bogowie znów mówili jedno przez drugie, uniesione głosy zlewały się w jeden, wielki jazgot. Dante pomasował skronie, które zaczęły niebezpiecznie pulsować. Głowa opadła mu na oparcie krzesła, przeleciał wzrokiem po zebranych, czekając na okazję, by wstrzelić się ze swoim kontrowersyjnym pomysłem.

– No to, kto się tym zajmie? Czy może warto jednak uwolnić Sebastiana?

Natychmiastowa cisza ogarnęła salę. Seweryn uniósł brwi tak wysoko, że prawie połączyły się z linią włosów.

Esencja | Na krawędzi zapomnienia | TOM IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz