Wiła - południowosłowiański i ruski demon powietrza. Wiły zamieszkiwały lasy, góry, a także rzeki i jeziora. Potrafiły dosiadać obłoków i przesuwać je spojrzeniem. Zazwyczaj zjawiały się w gromadach, mogły przybierać postać pięknych nagich lub kuso odzianych dziewcząt, ale także koni, łabędzi, sokołów lub wilków. Czasami zmieniały się też w wiry powietrzne. Wobec ludzi wiły były nader kapryśne. Zdarzało się, że pomagały młodym mężczyznom zawrzeć małżeństwo, ostrzegały przed gradobiciem, pomagały potrzebującym rolnikom czy przepowiadały przyszłość, rozgniewane potrafiły jednak same zniszczyć pola, wywołując ulewne deszcze, wichurę albo suszę. Bywało także, że wiły zatańcowywały na śmierć napotkanych mężczyzn, oślepiały ich lub doprowadzały do szaleństwa, sprowadzając na nich żądze niemożliwe do zaspokojenia.
Arek na tylnym siedzeniu Audi A6, tulił w ramionach drobniutkie kobiece ciało. Był nawet rozbawiony, jak nieoczekiwanie emanująca niespożytą energią kocica nagle opadła z sił. Dopiero po chwili dotarło do niego, że po prostu walczyła całą sobą. Uśmiechnął się.
- To co robimy z tą małą, szefie? – spytał Wojtek, kierowca jego brata.
- Odwozimy ją do mnie – odrzekł Arek.
- Się robi, szefie.
Przez chwilę jechali w milczeniu.
Mała z zamkniętymi powiekami przysłuchiwała się rozmowie. Stwierdzić, że nie miała siły, było eufemizmem, bo nie oddawało nawet w połowie skrajności jej wyczerpania. Wsłuchana w równo bijące wilkołacze serce, schowana w silnych męskich ramionach smakowała swój spokój. Wolna głowa chłonęła dającą oddech od ciągłej udręki myśli pustkę. Słowa i dźwięki wokół niej stały się mało znaczącym elementem jednolitego szumu, ale głos Arka grał w jej uszach niczym najsłodsza melodia. Nieważne, co mówił, ważne, że był obok, że to były jego ramiona, jego rytm serca, jego władczy spokój. Znalazła obrońcę, swojego Lancelota, mrocznego rycerza, który przyszedł i naprawił jej świat. Dał oddech kolejnych dni.
- Coś mi się widzi, że szef planuje dłuższą znajomość – rozległ się przyjemny, ciepły głos kierowcy.
- Nic wam do tego – odpowiedział szeptem Arek, czując jak bezwolne do tej pory ciało Małej wtuliło się w niego.
- Kotce nie będzie łatwo w wilczym stadzie – zauważył Wojtek.
- Sfory do tego nie mieszaj.
- Niełatwo będzie ochronić damę przed sforą...
Arek roześmiał się cichutko.
Wojtek nie był zwykłym szoferem. Dawny numer dwa sfory, jesień swego żywota poświęcił opiece nad miotem wygnanego przyjaciela. Ojciec Arka, były przywódca warszawskiego klanu, opuścił miasto w okolicznościach niepodlegających jednoznacznej interpretacji. Po dziś dzień członkowie wilkołaczej gromady spierali się między sobą zarówno odnośnie jego roli, jak i całego zdarzenia. Dość, że jego odejście pozwoliło zachować synom władzę, a klanowi miejsce pobytu. Jego banicja była ceną jako zapłacono za utrzymanie status quo, a wszystko zaczęło się od niewinnego międzygatunkowego romansu. Stary wilkołak, obserwując tuląca się kotkę, oczami wyobraźni widział już ten sam problem. Arek i bez z tej małej przypominał wszystkim wygnańca, będąc, w odróżnieniu od starszego brata, fizyczną kopią ojca. Jego zachowanie niepokoiło wielu, a romans z kotką mógł doprowadzić do eskalacji napięcia.
- Wiem, że to niesprawiedliwe, ale wielu będzie się bało tej znajomości, tym silniej, im bardziej będziesz starał się ją od nich odseparować...
- A kto mówi, że będę? To duża, samodzielna dziewczynka, która zbyt wścibskim porysuje nosy, a natrętnym przetrąci łapy. Wszystko posprząta sama i nigdy nie przyjdzie na skargę, a kiedy będzie miała dosyć całego zamieszania, po prostu strzeli focha i przestanie się do mnie odzywać. To ja muszę zadbać, by banda znerwicowanych głupców nie przeszkodziła nam w znajomości...
CZYTASZ
Uśpiony
General FictionSex, drugs and dnb, innymi słowy warszawski clubbing! I jeszcze w tle wampiry, wilkołaki, demony i inne potwory, oraz trwająca właśnie sekretna inwazja Obcych na Ziemię... Ale czy naprawdę masz głowę, by coś zrobić z tym gównem, skoro kolejna piguła...