Kocham go i nie nawidzę ciszy

15 1 0
                                    

6:30 piątek

Mój ojciec wczoraj wieczorem wyjechał. Przez ostatnie dni nie było mnie w szkole, ponieważ spędzałam z nim całe dnie. Stał się moim wymarzonym tatą. Jego list do mnie był przepiękny. Doszliśmy do porozumienia.

A teraz szykowałam się na wykłady. Przez cały tydzień myślałam o Archelu. I to nie dlatego, że raz między nami wydarzyło się coś niespodziewanego, a dlatego, że wydarzało się to codziennie. Archel wieczorem przychodził do mojego pokoju, ale żeby nie było nie miałam ku temu żadnego problemu. Wręcz przeciwnie bardzo tego chciałam.

                              ()()()()()()()()

Gdy się malowałam nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę.- powiedziałam.
I wtedy drzwi się otworzyły, a w nich stanął Archel.
- Siema.- przywitał się.
- Co chcesz?- zapytałam podejrzliwie.
- Eee no... chciałem pochwaliś się tobą chłopakom i zapytać cię czy nie chcesz zostać moją dziewczyną.- powiedział zestresowany.
- Oo jasne. - powiedziałam zadowolona.
A brunet podszedł do mnie i mnie czule pocałował.
- A i w środę mam mecz, jako moja dziewczyna musisz przyjść. Okej?- zapytał.
-Nie mogę się już doczekać.- powiedziałam zgodnie z prawdą.
- A w poniedziałek bliźniaki mają imprezę, w sensie któreś tam urodziny. I mama z tatą dziś po tych swoich spotkaniach jadą ze znajomymi na weekend w góry, więc wszystko musimy w ten weekend załatwić. Jedynie sala jest wynajęta.- powiedział nie zadowolony.
-Serio? Ale super. Jakie motywy? I tort? Będzie pięknie.- zachwycałam się.
A chłopak się śmiał po czym zaczął iść do drzwi, po drodze jednak się zatrzymał i zapytał.
- Jak się czujesz? W sensie że twój tata wczoraj wyjechał?- powiedział z troską.
-Na razie dobrze. Dziękuję że zapytałeś. Naprawdę jestem zaskoczona, że potrafisz okazywać troskliwość, ale...- i w tym momencie dostałam poduszką w twarz.- Ał...no ej miałam jeszcze nie zaschnięty tusz.

7:55
Odpiełam pasy i chciałam już wysiąść z auta, ale ktoś pociągnął mnie za rękę i zaczął całować.
-Miłego dnia.- powiedział i pocałował mnie w czoło.

-Wzajemnie. A j po wykładach idziemy na zakupy. Pytałam rano dzieci co chcą na urodzinach i Will chce dinozaury, a Emma motyle. Ale to będzie fajnie wyglądało.- poinformowałam chłopaka. A ten tylko się uśmiechał.- Co? Nie fajne?- zalytałam.

-Będziesz najlepszą mamą dla moich dzieci, a teraz wysiadaj, bo zaraz się spóźnimy.- powiedział wysiadając.

Kocham go.

15:00

-To co chcesz zjeść?- zapytał zadowolony. Wchodząc do auta.

-No obiad.- powiedziałam.

-To wiem. Ale co chcesz na obiad...nie wiem na sushi albo na fast food.- powiedział rozbawiony.

-A nie jemy w domu?- zapytałam zdziwiona.

-A nie...zapomniałem ci powiedzieć, że moja mama jedzie z moim tatą do lekarza, jakaś kontrolna wizyta, a potem jadą na spotkania. A dziadkowie odebrali bliźniaki ze szkoły więc mamy całe popołudnie i wieczór wolny.- powiedział uradowany.

-To może sushi? -zapytałam z nadzieją, że się zgodzi, bo miałam straszną ochotę na sushi.

-Jasne.- zgodził się i ruszył.

17:00
Po dwugodzinnych zakupach wróciliśmy do domu. Odrazu gdy weszliśmy pan James wybrał się z Archelem na spacer, co uznałam za podejrzane.

Po chwili poszłam do kuchni, a w niej była pani Sophia.

-Cześć skarbie. Jak ci minął dzień?- zapytała z troską, ale bez energii.

-Yyyy... dobrze, a tobie?- zapytałam.

-Tragicznie.- powiedziała łamiącym się głosem i łzami w oczach.

Natychmiast do niej podbiegłam i ją przytuliłam.

-Co się stało?- zapytałam zmartwiona.- Może lepiej pójdźmy do ogrodu, żeby dzieci nie słyszały.-zaproponowałam.

-Nie chcę o tym mówić, a dzieci nie ma zostają do niedzieli u dziadków.-poinformowała mnie.- Ale dziękuję ci za troskę.- podziękowała i poszła na górę.

Po chwili drzwi wejściowe się odtworzyły, a w nich stanął pan James z synem, który wyglądał jak by przygniotł go fortepian. Co tu się kurwa odwala.

-Kochanie musimy porozmawiać.- powiedział z bólem w oczach. Wziął mnie za rękę i wyszedł ze mną do samochodu.

-O co chodzi?- zapytałam zagubiona.

A on zamiast odpowiedzieć ruszył z piskiem opon.

- Archel! Dokąd jedziemy? Archel nie pędź tak!-krzyczałam, aż w końcu zwolnił.

-Mój ojciec ma raka. Tylko 3% ludzi nie umiera.- powiedział zatrzymując się na poboczu i przytulając mnie.- Kurwa mać! Pierdolony rak zamiast zamiast atakować złodzieji,bandytów i gwałcicieli zaatakował dobrego człowieka z rodziną, firmą, marzeniami i karierą.- mówił wtulony w moje ramiona.

Gdy po godzinnej rozmowie dotarliśmy na posesje on zamiast wysiąść został w aucie.

-Czemu nie wysiadasz?- zapytałam zmartwiona.

-Chcę się jeszcze przejechać, ale ty się już pousz. Kocham cię.- powiedział i odjechał, bardzo szybko, za szybko.

Gdy tylko weszłam do domu miałam wrażenie, że weszłam w mroczny zamek. Zamiast biegających dzieci była cisza. Zamiast szczekającej Piwoni była cisza. Zamiast rozchichotanej Sophi była cisza. Zamiast jedzącego i oglądającego mecz Jamesa była cisza. Zamiast piłki stukającej o taras którą żucał do kosza Archel była cisza. CISZA. Ta cholerna cisza.

Modliłam się żeby do tego domu wróciło życie, albo żeby odezwał się jaki kolwiek dźwięk.

I tak się stało. Niestety.

Za oknem zaczeło grzmieć i błyskać, a ulewa była tak mocna jak nigdy do tąd. Weszłam do kuchni, a tam usłyszałam odgłos nalewania czegoś. To był pan James nalewający sobie którąś z koleji szklanke whisky, co było po nim widać. A obok niego zamiast roześmianej żony była płacząca żona. A tuż obok niej była piszcząca Piwonia jak by ją ten cały nastrój też dotykał. Po chwili dało się usłyszeć coraz głośniejsze piski opon. Aż w końcu pojawił się najgłośniejszy, a po nim cisza. ZNOWU TA CISZA. CHOLERNA CISZA.

-Archel!- krzyknełam przerażona i wybiegłam z domu, a za mną jego rodzice.

A pod domem stało rozbite na kawałki auto które walneło w drzewo po drugiej stronie ulicy, w którym bylo widać zakrwawionego i nieprzytomnego Archela.

-Boże Archel!- krzyknełam i zaczęłam biec w jego stronę. Ale ktoś mnie zatrzymał.

-Choć pójdziemy do auta będziemy szybciej od karetki.- powiedziała z nadzieją Sophia.

-Dobrze.- odpowiedziałam niepewnie spoglądając już na karetkę i straż jadąca.

-James my już jedziemy, a ty pojedź karetką.- poinformowała męża i podeszła do ratowników aby dowiedzieć się w którym szpitalu będzie jej syn.

Całą drogę przed nami jechały służby na sugnale z błyskawiczną prędkością i mrygającym światłem.

A potem w szpitalu zostałam sama.. w ciszy. Archel był na sali operacyjnej, a państwo Wilson podpisywali gdzieś jakieś zgody.

Miałam dość, lubiałam ciszę, ale nie tą dzisiejszą i lubiałam też hałas, ale nie ten dzisiejszy.

Studencka wymianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz