Epilog

494 35 9
                                    

Rok później...

W apartamencie panowała niczym niezmącona cisza. Adrien zamknął za sobą drzwi, doskonale wiedząc, co to oznacza. Odwiesił swoje rzeczy do szafy, po czym cicho przemknął się do sypialni. Dokładnie tak, jak się spodziewał, zastał Marinette śpiącą w najlepsze na ich łóżku. Delikatne światło wpadało przez okno, subtelnie oświetlając jej twarz i podkreślając delikatność rysów. Obok niej, bezpiecznie odgrodzona poduszkami od drugiego brzegu łóżka, spała Emma.

Emma Agreste. Ich córeczka, którą Adrien kochał nad życie.

Jego serce miękło na samą myśl o tym małym szkrabie. Za każdym razem, gdy na nią patrzył i widział, jak szybko się zmienia, przypominał sobie chwilę, gdy po raz pierwszy wziął ją na ręce. Był śmiertelnie przerażony, dosłownie na skraju paniki, bo mała Emma postanowiła przyjść na świat 3 tygodnie przed czasem i zwyczajnie nie czuł się gotowy. Napędziła im wszystkim porządnego stracha, ale - dzięki Bogu - urodziła się zdrowa i cała. I gdy tylko spojrzał na jej maleńką, czerwoną i pomarszczoną twarzyczkę, poczuł coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczył – bezwarunkową, nieskończoną miłość.

To właśnie o tym wszyscy mówili. Słyszał opowieści o tej cudownej miłości rodzicielskiej, ale zawsze podchodził do nich dość sceptycznie ze względu na swojego ojca. Wierzyć mu się nie chciało, że można kochać kogoś tak mocno. A tu proszę! Gdyby w tym momencie ktokolwiek spróbował odebrać mu Emmę, Adrien z czystym sumieniem podpaliłby świat i patrzył, jak płonie. Wszystko, byle tylko ona była bezpieczna.

Lecz choć kochał córeczkę całą swoją duszą i jeszcze bardziej, gdzieś w nim wciąż tliło się przekonanie, że nie podoła temu wszystkiemu. Że zawiedzie ją już na samym początku i będzie najgorszym ojcem w historii. I dlatego robił, co mógł, żeby było inaczej. A dzięki wsparciu Marinette był wręcz przekonany, że wykonuje całkiem niezłą robotę.

Emma była jego małym skarbem. Każdy jej uśmiech, każde wyciągnięcie ku niemu maleńkiej rączki, sprawiało, że czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. A gdy patrzył na jej buźkę, dostrzegał w niej odbicie Marinette – te same usta, ten sam nosek i kolor oczu. Po nim odziedziczyła jasne włoski, ale cała reszta była jak żywcem wyjęta z jej matki. A im starsza się stawała, tym bardziej to podobieństwo wychodziło na jaw. Trochę nawet się łudził, że może za jakiś czas jej włoski zaczną przypominać kolorem te Marinette - w końcu mnóstwo dzieci rodziło się z blond kosmykami, które ciemniały z wiekiem. Marinette nawet nie chciała słyszeć o takiej możliwości. Już była zakochana w złotym puszku na główce córki i nie mogła się doczekać aż włoski urosną na tyle, by robić z nich fryzurki.

I pomyśleć, że tak bardzo uciekał przed wizją budowania rodziny... Jaki on był wtedy głupi!

Zbliżył się do łóżka i ostrożnie usiadł na jego brzegu. Marinette, nawet we śnie, wydawała się promieniować spokojem i ciepłem, które zawsze go przyciągało. Emma, otoczona poduszkami, spała głęboko z rączkami nad główką, a długie, czarne rzęski rzucały cień na jej rumiane, dziecięce policzki. Wyglądała tak spokojnie, tak niewinnie, że aż wzruszenie ścisnęło go za gardło.

Wiedział, że te chwile są ulotne. Dzieci rosną tak szybko, że nim się obejrzy, Emma już będzie przyprawiała go o ból głowy nastoletnim buntem. Ale był gotów zrobić wszystko, by czuła się kochana i bezpieczna. Zamierzał być obecny w jej życiu, okazywać wsparcie i zrozumienie, pomagać w trudnych momentach i nigdy nie podcinać jej skrzydeł. Pochylił się nad córką i delikatnie pocałował ją w czółko, nie chcąc jej obudzić. Potem zrobił to samo z Marinette. Ona jednak miała naprawdę lekki sen. Odkąd Emma się urodziła, była w stanie ocknąć się w sekundę i natychmiast przystąpić do działania.

Miraculum: Ciemna strona światłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz