Następnego ranka odwiozłam ciotkę na pociąg i wróciłam do jej domu. Dochodziło już południe. Zrobiłam sobie dzbanek lemoniady, zabrałam laptopa i rozgościłam się na tarasie. O dziwo internet na tym zadupiu działał dobrze. Może nawet uda mi się wieczorem obejrzeć coś na Netflixie - pomyślałam. Na razie trzeba było jednak trochę popracować. Projekty same się nie robiły. Z resztą co innego można było robić na takim odludziu. Na szczęście lubiłam swoją pracę, więc nawet nie wiem kiedy minęło kilka godzin. Przyjemnie pracowało mi się na zacienionym tarasie Stanisławy. Musiałam przyznać sama przed sobą, że jak na wieś było tu całkiem przyjemnie.
Po jakimś czasie usłyszałam dokuczliwe miauczenie. Dziwne, bo myślałam, że koty marcują się tylko w marcu. Jedzenie dostały rano, więc głodne nie były. Może koty na wsi się tak bawią? A może marcują się też w lipcu? Co ja tam wiedziałam o dachowcach? Co ja w ogóle wiedziałam o kotach czy innych zwierzętach? Kompletnie nic. Niestety miauczenie stawało się coraz bardziej dokuczliwe. Nie mogłam dłużej skupić się na pracy. Wstałam więc i kierując w stronę dźwięku doszłam do gęstych krzaków pod płotem, skąd dochodziły te wysokie tony. Krzaki były bardzo gęste i ostre.
- Cholera - burknęłam, koląc się wystającą gałęzią. - Kici, kici, - wołałam cicho i szukałam wzrokiem kota. Coś w głębi się poruszyło. Mignęło błyskiem zielonych oczu. Schyliłam się, rozsunęłam gałęzie i ujrzałam w głębi małego kociaka. Był całkiem z tyłu, zaplątany między gęstymi i ostrymi gałązkami a dziurawą siatką oddzielającą posesję od sąsiadów. Nachyliłam się bardziej i wyciągnęłam ręce próbując dosięgnąć kota. Nie dałam rady, był za daleko i był przerażony. Zrobiłam krok w głąb. Kociak wystraszył się mnie i próbując uciec zaplątał się jeszcze bardziej. Pięknie - sarknęłam w myślach.
- No już, kiciu, już - starałam się go uspokoić, ale ten sierściuch tylko na mnie prychał, syczał, szczerzył zęby i wystawiał pazury.
- Poczekaj chwilę - powiedziałam do niego, jakby faktycznie miał jakieś wyjście - pójdę poszukać rękawic i zaraz ci pomogę. - Zrobiłam krok w tył wycofując się powoli. A raczej chciałam to zrobić, ale nie mogłam. Co jest kuźwa, szarpnęłam się i... utkwiłam jeszcze bardziej. Świetnie, kutwa! W pochylonej pozycji nie mogłam ruszyć się w żadną stronę. Też o coś zahaczyłam. Cholera! Szarpnęłam się mocniej.
- Auć - syknęłam i pochyliłam się jeszcze niżej.
Teraz przód ciała skierowany był bardziej do przodu. Cudownie. Obecnie z krzaków wystawała mi tylko wypięta w krótkich, bardzo krótkich spodenkach dupa. Elegancko, psia mać! Kot miauczał i patrzył mi w oczy, ja stałam nieruchomo w krzakach z idealnie wypiętą dupą.
- Kurwa - powiedziałam, to co się mówi w takich sytuacjach, ale też nie pomogło. Szarpnęłam się jeszcze raz czym chyba jeszcze bardziej pogorszyłam swoje położenie, bo teraz każdy ruch powodował ocieranie się o ostre i kolące gałęzie. Co ta ciotka tu hoduje, do jasnej anielki, ciernie jerozolimskie czy co? Wyciąć to w pizdu, do cholery!
- Świetnie kocie, wręcz wybornie. Teraz utknęliśmy tu razem na wieki wieków amen. Kutwa mać! - zwróciłam się do mojego towarzysza niedoli, który tylko na mnie spojrzał i... miauknął.
Tkwiłam tak zaplątana w krzakach, z twarzą przed miauczącym kotem, z wystającym zadkiem zastanawiając się co dalej.
- Przepraszam, czy wszystko porządku? Może mógłbym jakoś pomóc? - usłyszałam za plecami głęboki baryton. A raczej za świecącą w pełnym, letnim słońcu dupą. Epicko. Jeszcze mi tu męskiej widowni o seksownym głosie brakowało. Szorty ledwo zakrywały pośladki gdy stałam, gdy byłam wypięta.....taa, koleś za mną miał niezłe widoki. A do tego pewnie byłam już spocona, potargana i podrapana gałęziami. Miss wykopków jak się patrzy. A wieś tańczy i śpiewa. Boże jaki wstyd.
- Kicia - powiedziałam.
- Tak, miło panią poznać, ale pytałem, czy w czymś pomóc - zaśmiał się głęboki, męski głos.
- Kot. Utkwił tam.
- Domyślam się. Miauczy biedaczek, że słychać go już pewnie we wsi obok.
- Nie mogę go wyciągnąć.
- Właśnie widzę. Proszę się odsunąć, wyciągnę go.
- Nie mogę.
- Niby dlaczego? - dziwił się. Nosz kurwa, on tak na serio? - Pani się wycofa, a ja wydobędę kota.
- Nie mogę - westchnęłam - bo też utknęłam. Mógłby pan sprawdzić o co się zaczepiłam?
Słyszałam jak mężczyzna podszedł bliżej, mruknął z aprobatą (zapewne najpierw sobie dokładnie pooglądał), dotknął moich pleców, a gdy tak zrobił, przeszły mnie dreszcze. Wyobraziłam sobie wysokiego blondyna, w idealnie przyciętych i zaczesanych na bok włosach, całkowicie ogolonej brodzie, w eleganckich spodniach i dokładnie wyprasowanej koszuli ze spinkami przy mankietach. Koleś zaczął coś majstrować przy mojej bluzce. Nasłuchiwałam szelestu liści, łamania gałązek, bo co innego mi w tamtym momencie pozostało, jednak po chwili poczułam jak wielkie, ciepłe i szorstkie dłonie cofają mnie w tył i powoli, stopniowo wyciągają z tego zielonego cholerstwa. Zostałam uratowana! Hurra! Aż miałam ochotę podskoczyć z radości. Wycofałam się szybko i chyba jednak zbyt gwałtowanie, bo uderzyłam pośladkami w miednicę mężczyzny. Ups. Twardo tam było. Chłopak wzmocnił chwyt na moich biodrach i zastopował mnie silnymi rękami. Dreszcze przemieściły się do podbrzusza. Chyba zbyt dawno nie miałam faceta między nogami. Wyprostowałam się, odwróciłam i zamarłam. Przede mną stał cudownie opalony, doskonale umięśniony facet. Wielki facet. Potężny w barach i umięśniony. W czarnych jak smoła włosach, które po bokach miał krótko ścięte, ale te na górze były dłuższe i lekko falowane, zebrane w niezbyt długi, niedbały kucyk. O matko jaki cud natury! Mocny zarost, ale nie tak długi jak u drwala. Idealnie wystylizowany, zapewne przez barbera. Mięśnie odznaczały się pod dopasowaną, zwykłą czarną koszulką, na którą narzucona była podwinięta do łokci bordowa koszula w kratę, a spod niej wydostawały się tatuaże i ciągnęły aż do nadgarstków tworząc mistyczne rękawy. Mężczyzna był bardzo, bardzo przystojny i miał czekoladowe oczy. Matko, ale on był piękny i wysoki. Taki surowy. Zapewne farmer. Naprawdę dawno nie miałam faceta. To nie był wymuskany gość w drogim garniaku, a jednak działał na mnie równie mocno. Jak nie bardziej. Przypatrywałam mu się jeszcze chwilę, upajałam jego wyglądem i zapachem drewna, siana i cytrusów, po czym wytrzeźwiałam i odezwałam się po krótkiej (miałam nadzieję, że krótkiej) chwili.
- Dziękuję. Jeszcze kot, ale bez rękawic nie da pan rady. Zwierzak jest bardziej zaplątany niż ja, a krzaki są bardzo ostre. Do tego kocur broni się pazurami i zębami. I jeszcze syczy - lojalnie ostrzegłam mężczyznę.
- Syczy? - zapytał unosząc w niedowierzaniu brew. Rany, ale był on przystojny gdy tak robił.
- I prycha - potwierdziłam z mocą. - Może mieć wściekliznę - dodałam jeszcze.
Jednak facet za nic miał moje ostrzeżenia, nachylił się i wlazł w dziurę, która została po mnie w krzakach. Mówił coś łagodnym głosem i już po chwili wycofał się z maleństwem na dłoni. Jakiż to był uroczy widok. Wielki, silny mężczyzna z małym kociakiem w ręce.
- Proszę - powiedział do mnie przekazując kocię dziecię.
CZYTASZ
Urlop z farmerem
RomanceFlorentyna to elegancka, żyjąca na poziomie drobna kobieta. Zachłyśnięta warszawskim życiem zwraca zbyt dużą uwagę na to co powiedzą inni. Jest ambitną graficzką w jednej ze stołecznych korporacji. jak zmieni się jej postrzegania świata, kiedy wyjed...