Standardowo po porannym oporządzeniu w gospodarstwie, na tarasie odwiedził mnie sąsiad. Tego dnia przyniósł babeczki i mrożoną kawę, przygotowane przez jego mamę.
- Co dziś robisz? Poprawiasz rysunki, krzyczysz na ludzi czy robisz wszystko sama, bo tylko wtedy będzie idealnie? - zapytał siadając na krześle. Standardowo z rozprostowanymi nogami w pozycji "jebie mnie to".
- Siama.
Zmarszczył brwi.
- Ale dlatego, że to mój projekt. Indywidualny. A jeśli chodzi o zespół... - spojrzałam na Krystka - poszłam za radą pana profesora, i pochwaliłam ich wczoraj.
- O - zdziwił się. - Ale nie jestem profesorem, na razie będę dopiero bronił tytuł doktorski.
- Myślałam, że wtedy żartowałeś.
- A co? Chciałabyś się zabawić w doktora? - poruszył sugestywnie brwiami. - Coś możemy pomyśleć - przesłał mi buziaka w powietrzu. - A jak zareagowała twoja grupa na komplementy?
- Szczerze? Dziwnie. Patrzyli na mnie jak dziwaka, pytali, czy ze mną wszystko w porządku, czy na pewno nie zdiagnozowano u mnie raka i nie umieram.
Kris się zaśmiał.
- To nie wszystko. Musiałam im pokazać, że na prawdę jestem na wsi, a nie na onkologii.
- Boże. Ty na prawdę musiałaś być dla nich niezłą suką przez te wszystkie lata - stwierdził.
- Na koniec doradzili mi, że mam dalej ćpać to ćpam i narwać tego zielska na zapas, żebym miała jak wrócę.
- Czyli zamierzasz zabrać mnie ze sobą? Rozczaruję cię, muszę tu zostać do połowy września, ale potem.... któż to wie.
No to mi zabił ćwieka. Nie myślałam o tym, zapomniałam, że on też mieszkał w Warszawie. Żyłam chwilą. Tu i teraz. Urlop z farmerem. Spodziewałam się, że będę za nim tęsknić przez jakiś czas, bo to był zupełnie inny mężczyzna niż ci, z którymi się do tej pory spotykałam. Ale żeby kontynuować naszą przygodę w domu? W sumie chyba mogłabym sprawdzić do czego mogłoby to nas doprowadzić. Jednak prowadziliśmy zupełnie inne tryby życia. Ja wiecznie w pracy, zaganiana. On pracujący spokojnie od ósmej do szesnastej pewnie. Ja weekendy w drogich barach i hobbystycznie biegająca po sklepach. On każdą wolną chwilę spędzający na łonie natury. Jak miałoby to funkcjonować? A na samym seksie, choćby nie wiem jak byłby zajebisty (a kuźwa, z nim był więcej niż zajebisty) nie można opierać całego związku.- Halo. Mówi się - z zamyślenia wyrywał mnie jego głos.
- Hm? - zapytałam elokwentnie.
- Wieczorem jest ognisko. U Bartka. Tego rudego z remizy. Pamiętasz? Tańczyłaś z nim dwa razy.
- Liczyłeś mi ile z kim tańczyłam?
- Nie. Jestem naukowcem. Mam dobrą pamięć.
- Kojarzę. Ten z podróbką Rolexa?
- Skąd wiesz, że to była podróbka? - zdziwił się.
- No proszę cię. Każdy wie, że cyfry w Roleksie są gładkie i napisane jednym pociągnięciem, a w podróbkach widać, że litera czy cyfra jest narysowana z kilku kresek. Poza tym miał piaszczysty środek. W oryginałach są inne. Zaufaj mi. Serio, myślisz, że ja - wskazałam palcem na siebie - bym się nie poznała?
- Fakt - przyznał.
- A te niefajne koleżanki też będą?
- Dlaczego niefajne?
- Widziałeś jak na mnie patrzyły? Gdyby wzrok mógł zabijać, nie wyszłabym żywa z tamtej imprezy.
- Nie wiem kto będzie.
CZYTASZ
Urlop z farmerem
RomansaFlorentyna to elegancka, żyjąca na poziomie drobna kobieta. Zachłyśnięta warszawskim życiem zwraca zbyt dużą uwagę na to co powiedzą inni. Jest ambitną graficzką w jednej ze stołecznych korporacji. jak zmieni się jej postrzegania świata, kiedy wyjed...