Następnego dnia obudziło mnie uporczywe, nękające, nie mające za grosz litości kogucie pianie. Spojrzałam na zegarek. Ja pierdzielę, była czwarta dwadzieścia. To w zasadzie środek nocy. Schowałam głowę pod poduszkę i warknęłam. Bez skutku. Zawyłam z niemocy. Nie pomogło. Jak taki mały zwierz mógł tak donośnie drzeć ryja? Nakryłam się dodatkowo kołdrą, ale i to nic nie dało. A do tego zaczynałam się gotować z gorąca. Miałam wrażenie, że im bardziej ja się chowałam, tym głośniej kogucisko rozwierało ten swój piekielny dziób.
Po kwadransie bezsensownego rzucania się na łóżku wstałam. Po skorzystaniu z toalety i umyciu zębów spojrzałam w lustro. Nie było źle. Makijaż permanentny robił robotę. Przeczesałam rzęsy, a włosy związałam w idealny, gładki kucyk. A pianie nadal nie ustawało. Za wcześnie, żeby zacząć pracę, za wcześnie na śniadanie. Włączyłam telewizor, ale to tej godzinie też niczego ciekawego nie puszczali, a kogut dalej nie odpuszczał. Założyłam więc moje puchate klapeczki na delikatnej szpileczce i ruszyłam do wyjścia. Chwyciłam za grabie oparte o fasadę budynku i poszłam za odgłosem, w ogóle niekojarzącym się z sentymentalnym „Telerankiem". Ujrzałam go w sadzie. Łaził dumnie prężąc pierś niczym goryl lub samiec Alfa ogłaszając wszem i wobec, że to jego teren. Jakby ktoś tego jeszcze, kuźwa, nie zauważył.
- Zamkniesz w końcu ten swój krzywy dziób!?! - wrzasnęłam do niego i unosząc grabie w górę ruszyłam w jego kierunku. - Nie wierzę - powiedziałam do siebie, gdy to ptaszysko spojrzało na mnie, zapiało jeszcze głośniej i zaczęło spierdzielać w podskokach w stronę podwórka machając co chwila skrzydłami. - Po co ci te skrzydła, skoro i tak nawet latać nie umiesz? Co z ciebie za ptak? - pytałam retorycznie, sama nie wiem po co, a on beczenie uciekał piejąc coraz donośniej. - Gówniarzu niewytresowany, zaraz ci łeb przekręcę! Pióra powyrywam! Struny głosowe wytnę! Wykastruję całego! - krzyczałam goniąc to niegodziwe stworzenie po całym sadzie wymachując w powietrzu grabiami. Schyliłam się po leżące pod drzewem jabłko i rzuciłam w jego stronę. No oczywiście, że nie trafiłam. - Specjalnie dla ciebie nauczę się gotować rosół!
- Czego się tak drzesz? - usłyszałam za sobą.
Przestraszona tymi słowami obróciłam się i instynktownie zamachnęłam ręką. Tak, prawą. Tak, tą, w której akurat trzymałam grabie. Poczułam opór na trzonie i zastygłam. Kij zatrzymał się na czole mojego sąsiada, a w zasadzie lekko się od niego odbił. No, może nie aż tak lekko. O cholerka. Od razu odrzuciłam od siebie grabie, jakby mnie parzyły i przygryzłam wargę.
- Co ty odpierdalasz? - warknął Kris i... znów otaksował mnie z góry na dół.
- Przepraszam. To był odruch - tłumaczyłam się, podczas gdy Krystian rozmasowywał swoje czoło. Ojojoj. Będzie śliwa dojrzalsza niż te z ciotkowego sadu. Jasny gwint. Ale mu jebłam.
- Przestraszyłeś mnie.
- Ja?! Ja przestraszyłem ciebie? To ty biegasz o świcie i drzesz się jak opętana. Myślałem, że mieszczuchy, nawet te z korpo, śpią trochę dłużej. - Co on miał do mojego stylu pracy?
- To ten kogut jest opętany, nie ja! Nawet kolorem szatana przypomina!
- Kogut? Opętany? Przez szatana? Niby czemu?
- Bo pieje jak naćpany w środku nocy.
- Poczekaj, bo nie nadążam. Albo za bardzo mi przyjebałaś tym kijem i coś poprzestawiałaś mi w głowie. Uważasz, że to nienormalne, że z rana, na wsi, pieją koguty? - zdziwił się nadal bacznie mnie oglądając. - Ale normalne, według ciebie jest bieganie przed piątą rano po całym podwórzu, drąc się na bogu ducha winnego koguta i rzucając się z grabiami na sąsiada, który przyszedł prosić o ciszę. A to wszystko - tu machnął ręką w powietrzu obrysowując chyba mój kształt - w takim stroju? Wczoraj uznałaś przestraszonego kociaka za wściekłego, dziś uważasz, że kogut jest naćpany i opętany... Podejrzewam, że to raczej ty coś bierzesz, z powodu presji w pracy, żeby wyrobić target, co? A potem latasz w negliżu, machając cyckami i to akurat uważasz, że jest ok?
- Niczego nie ćpam - odpowiedziałam od razu, ale podążyłam oczami za jego wzrokiem. Spojrzałam na siebie i.... cholera, miał rację. Wyskoczyłam z domu tak jak spałam. W kusej, dosyć krótkiej, satynowej koszulce nocnej na ramiączkach i koronkowych figach. Nie dziwiło mnie już, dlaczego patrzył na mnie rozognionym wzrokiem. Natychmiast zakryłam rękoma piersi. Niewiele to dało, bo koszulka była bardzo, bardzo krótka.
- Słuchaj no, paniusiu. Jesteś na wsi, a tu koguty pieją o świcie. W mieście też masz hałas z ulicy, tramwaje, klaksony, śmieciarki, dostawy towarów. I to ci nie przeszkadza, ale kogut już tak? Hałas to hałas. Idź się ubrać, i zacznij się do tego przyzwyczajać, bo inaczej będziesz chodziła z worami pod oczami całe trzy tygodnie.
Odruchowo dotknęłam palcami miejsc, o którym mówił, jakbym dotykiem miała sprawdzić czy mam tam już owe sińce.
- A to by była dla ciebie tragedia, co nie? - dodał.
Po tych słowach odwrócił się i skierował w swoją stronę. Zrobił dwa kroki, po czym schylił się i podniósł grabie.
- Postawię je przy wejściu, żebyś przypadkiem tym swoim kudłatym, barbie'owym laczuszkiem nie nadepnęła na zęby i nie pierdolnęła się w czoło jak w jakimś tandetnym skeczu - powiedział z sarkazmem. - Uwierz mi, nie jest to przyjemne - to mówiąc rozmasował ponownie swojego guza i odszedł sapiąc pod nosem - Cholerna, miastowa laleczka.
Co za wiejski gbur.
***
Gdy po śniadaniu rozłożyłam się z laptopem i lemoniadą na tarasie zadzwoniła ciotka informując, że dojechała wczoraj bezpiecznie i nawiązała już kilka ciekawych znajomości.
- Florciu, zapomniałam ci jeszcze powiedzieć, że w łazience przy lustrze stoją kropelki do oczu. Trzeba zakroplić Benka, tego czarnego kotka z białym krawatem. Dwa razy dziennie, po jednej kropelce do każdego oka. Jak nie dasz rady, to poproś sąsiada, pomoże ci.
- Sąsiada? - zapytałam z przerażeniem. - Nie, nie. Nie będzie takiej potrzeby. Dam sobie radę, ciociu. Na co dzień w pracy ogarniam gorsze syfy niż zaropiałe, kocie oczy.
- Florciu, to nie jest takie proste, uwierz mi.
- Dam radę, ciociu - powiedziałam przez zęby. Na samo wspomnienie Krystiana krew się we mnie gotowała. Ze złości oczywiście. Z żadnego innego powodu przecież. Absolutnie. - Dam radę - powtórzyłam.
I dałam. Gdy wieczorem kończyłam zaplanowaną pracę na ten dzień nawet nie musiałam wołać kotów. Same przyszły, gdy poczuły jak napełniałam im miski. Chwyciłam Benka z zaskoczenia i szybko zakropiłam mu jedno oko. Przy drugim trochę się szarpał, ale udało się. Byłam z siebie dumna. Ha. Nie potrzebowałam wykwalifikowane rolasa, żeby podać leki kotu.
CZYTASZ
Urlop z farmerem
RomanceFlorentyna to elegancka, żyjąca na poziomie drobna kobieta. Zachłyśnięta warszawskim życiem zwraca zbyt dużą uwagę na to co powiedzą inni. Jest ambitną graficzką w jednej ze stołecznych korporacji. jak zmieni się jej postrzegania świata, kiedy wyjed...