Rozdział 4 - cz. 2

377 82 41
                                    

Weszłam do przedsionka i rozejrzałam po murowanym pomieszczeniu. Czysto tu nawet było. Kilka zbiorników ze stali nierdzewnej różniej wielkości, rury, osprzęt do dojenia. Tego nawet nie wiedziałabym jak użyć. Kiedyś dojono ręcznie. No i ja tylko do kawy, to ile mi tego było potrzeba? Postanowiłam, że wydoję sobie krowę, a co tam.

Weszłam dalej. No, tutaj już śmierdziało. Były i one. Krowy. Ja pierdzielę. Patrzyły na mnie z zaciekawieniem, a ja na nie z przerażeniem. I tak sobie stałyśmy i na siebie patrzałyśmy. Śmierdziało jak cholera. Straciłam ochotę na tę kawę, ale nie mogłam wyjść na miękkiego mieszczucha. Jeszcze tego by brakowało, żeby dać Krystianowi powód, żeby kolejny raz nazwał mnie dystyngowaną paniusią. Poszukałam wzrokiem jakiejś małej, ale one wszystkie były takie same. Ogromne. Zauważyłam, że pierwsza z brzegu miała małe łaty na ciele. Może o to chodziło? - pomyślałam. - Kurwa. Mogłam już wypić czarną kawę, nie umarłabym, gdybym raz wypiła czarną. Mogłam przegryźć drożdżówką i wtedy nawet czarna przeszłaby mi przez gardło. Ale nie. Wolałam narazić się na śmierć w oborze, niż umrzeć pijąc czarną kawę. Mądra ja byłam, nie ma co. Patrzyłam na te krowy i wtedy już wiedziałam, że nic nie przełknę już do końca dnia, ale nie mogłam wyjść na warszawską paniusię. Nie chciałam dać Krystianowi tej satysfakcji. Wydoję se to mleko. To znaczy krowę. Krowę sobie wydoję, a co!

Wzięłam z kąta małe, podłużne krzesełko, podstawiłam z boku zwierzęcia. Pogłaskałam ją lekko. W dotyku jak koń. Ujdzie - stwierdziłam.

- Dobra, krówko. Daj mi teraz trochę mleka.

Krowa zamuczała, miałam nadzieję, że potwierdzająco. Dobrze, że była przypięta łańcuchem, to nie miała szans uciec. Nogi też tak raczej by nie wygięła, żeby mnie kopnąć, więc chyba nic mi nie groziło. Eh. Ok. Jedziemy z tym koksem. Podstawiłam lewą rękę z kawą pod krowę, prawą złapałam za cycka. Pociągnęłam, ścisnęłam i... nic. Krowa odwróciła łeb w moją stronę na ile jej łańcuch pozwalał, łypnęła na mnie przeraźliwie wielkimi ślepiami, zaczęła muczeć, ale mleka nie dała. Cholera.

- No już, dobra krówko. Tylko troszkę. Taki jeden sik. Jak na łyka - proszę.

Ale mućka dalej nic. Ani kropli. A może to trzeba jak z penisem? - pomyślałam sobie znowu.

No to zaczęłam poruszać ręką, jakbym chciała zwalić konia tej krowie (ja pierdolę, jak to brzmi. Będę musiała udać się po tym do psychoterapeuty), ale też nie szło wcale gładko. A może powinnam sobie napluć na rękę jak robią w pornosach? Krowa nie miała napletka, więc to też chyba zrobiłam nie tak. Jakbym miała komórkę, mogłabym znaleźć jakiś filmik instruktażowy, ale nie miałam. Została na stole. Dobra ostatnia próba i się poddaję. Pomasowałam wymiono czy jak to się tam nazywało, ten jeden z czterech zwisów, ścisnęłam cycka u nasady i pociągnęłam w dół. I jest! Poleciało! Tylko, że nie podstawiłam filiżanki i pociekło na ściółkę. Fuck! Nie ważne. Raz poszło, pójdzie i drugi, nie?

- Jupi. Dobrze, krówciu! Tylko teraz do filiżanki, ok? Zrobimy to jeszcze raz.

Podstawiłam kubek, ścisnęłam, pociągnęłam i strumień wleciał do filiżanki. Tylko ciśnienie było tak mocne, że aż rozchlapało mi kawę na bluzkę.

- Szlag! Powiesz mi jak ci zmniejszyć ciśnienie? Masz jakiś zawór regulacji, czy coś?

Nie odpowiedziała.

Powtórzyłam ruch z góry na dół tylko lżej, ale wtedy znowu nic nie poleciało. Cholerka. Czyli jednak trzeba było mocniej. Wiec znów silniej ścisnęłam i ponownie mocny strumień chlupnął do kawy i kolejny raz rozbryzgał się na mnie. Krowa zamuczała.

Urlop z farmeremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz