Rozdział 7.

54 5 0
                                    

ASHALYN

Ręka ojca karmi płomienie kartkami. Ash nie zna ich dokładnej treści, ale zdaje sobie sprawę, że cokolwiek zawierają, musi szybko zniknąć. W pokoju jest cicho. Dla Asha nietypowo cicho, co stanowi nieodłączny element spędzania czasu z ojcem. Nawet drzemiąca w kącie harpia nie wydaje żadnych dźwięków.

Nie został wezwany, Veler nigdy tego nie robi. Wiele osób twierdzi, że namiestnik stawia niedorzeczne wymagania i na każdy przejaw jego uwagi trzeba sobie zasłużyć. Ash wie, że nawet jeśli to prawda, to jego to nie dotyczy. Ojciec nie raz i nie dwa mówił: "Masz swobodę wyboru, lecz kiedy już chcesz brać w tym udział, musisz zachować wszystko dla siebie".

Tak więc Ash zwykle orientuje się w nowinach pierwszy, płacąc za to cenę milczenia. Niewielki koszt bycia wtajemniczonym, tak uważa. Jednak dziś jest inaczej. Listy, umowy, rozkazy – każde ląduje w przyjaźnie trzaskającym kominku, a jego ojciec wyraźnie na coś czeka. Ash oduczył się zadawania pytań, odkąd posiadł zdolność wydobywania informacji na własną rękę, i teraz waha się, czy powinien się odzywać. Nie dlatego, że Veler go zignoruje – nie, on zawsze odpowiada. Ash po prostu nie chce się jeszcze poddać i sam próbuje znaleźć rozwiązanie.

– Jesteśmy w kłopotach? – pyta w końcu.

Postawa ojca na to nie wskazuje, ale Ash nie za każdym razem odgaduje jego nastroje.

– Mój drogi synu, gdyby coś nam groziło, ty i twoja matka już dawno płynęlibyście na Wyspy – odpowiada spokojnie.

– Matka prędzej zagryzłaby połowę gwardii, niż pozwoliłaby wpakować się na statek – Ash ukrywa ulgę pod płaszczykiem sceptycyzmu. – Jest kobietą.

– Nie lekceważ kobiet, Ashalynie – poucza go Veler. – Są znacznie sprytniejsze, niż my kiedykolwiek będziemy. Gdyby nie oddanie twojej matki, żadnego z nas by tu nie było. W każdym razie, nie mamy powodów do niepokoju. Na razie.

Wkrótce kartki się kończą, a ojciec zasiada za biurkiem. Ze swojego miejsca na kanapie Ash ma doskonały widok na jego zamyśloną twarz i naprawdę żałuje, że ze wszystkich ludzi to akurat jego myśli nie słyszy. Nie wie, ile czasu mija, kiedy po drugiej stronie drzwi rozlega się pukanie.

– Jakiś człowiek twierdzi, że przynosi wieści, wasza wysokość – przemawia strażnik.

– Wpuść go – rozkazuje Veler.

Do pomieszczenia wchodzi zakapturzona postać. Gwardzista zostaje odprawiony machnięciem ręki, drzwi zaryglowane i wtedy kaptur opada, ukazując istotę, której Ash nigdy nie spotkał. Skóra niemalże biała, oczy nienaturalnie lśniące, twarz zaskakująco piękna. I uszy, wysokie i spiczaste. Ash pierwszy raz w życiu widzi Sidhe.

– Hiena nie żyje – oznajmia przybysz. – Tak jak i jej mężulek.

Szok – to właśnie czuje w tym momencie Ash. Penara zamordowana. Llyr razem z nią. Wzrok chłopca kieruje się na ojca, ten jednak nie wygląda na zaskoczonego.

– Pozostali władcy? – brzmi, jakby się upewniał.

– Sylvan niestety się wywinął – krzywi się nieznajomy. – Antares również. Będą coś podejrzewać.

Z pewną nieśmiałością i obawą wykrycia, Ash bada jego umysł. Istota nie wydaje się go wyczuwać, wchodzi więc głębiej i z możliwie jak najbardziej neutralnym wyrazem twarzy zaczyna przeglądać urwane myśli. Odkrył tę zdolność całkiem niedawno, cztery, może pięć miesięcy temu, lecz trening się opłacił i już po chwili odnajduje odpowiednie wspomnienie.

Czarnoskóra kobieta wysyła go zanieść wiadomość. „Z rozkazu Ragnval", mówi, a posłaniec kiwa głową. „Musicie szybko się pozbierać. Obie. Niepotrzebny nam bunt". „Wypluj to słowo, Coliasie". Nazwany Coliasem kłania się w pas. „Do zobaczenia Ekhi i...wyrazy współczucia", żegna się i rusza tunelami ku wyjściu na powierzchnię.

Maskarada żywiołów: Carole przesileniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz