Rozdział 14.

44 5 0
                                    

ROSALIE

Jest spóźniona. Rose najpierw zajmowała się rozmieszczaniem kwiatów, a potem została napadnięta przez swoje nawiedzone kuzynki z Morvennol. Kiedy pierwsi goście zaczęli zjeżdżać się do pałacu, służąca dopiero kończyła ją ubierać. Wskutek tego jej włosy nie są ani zakręcone, ani wymyślnie zaplecione - Rose po prostu nałożyła na nie srebrny diadem, mając nadzieję, że odciągnie uwagę od niepełnego makijażu.

Ku jej uldze, nie ona jedna nie zdążyła na czas. Wielu gości spóźnia się przez trudne warunki pogodowe, więc Rose liczy, że ta mała wpadka ujdzie jej płazem. Szybko chwyta szampana i wciska się w tłum, jakby widziała wcześniejszy hołd Białego Dworu i od samego początku słuchała podniosłego wystąpienia Winter.

Jak każdy władca w dniu święta swojego kraju, królowa oficjalnie otwiera obchody i życzy wszystkim pomyślności. Potem goście rozsiadają się na swoich krzesłach, wyczekując Łabędziego Baletu. Wśród „ochów" i „achów" tancerze rozpoczynają swoje pląsy, a Rose może w końcu przedrzeć się do Winter.

- Przepraszam - szepcze do niej, ale królowa nie wydaje się urażona.

Kiwa głową i chwyta ją pod ramię, na co Rose pozwala bez zadawania pytań. Są ze sobą blisko, jednak jej kuzynka raczej nie posiada nawyku wylewnego okazywania sobie uczuć. Zatem gdy robi to publicznie, musi mieć w tym jakiś cel. Rose idzie za jej przykładem i z lekkim uśmiechem opiera głowę o ramię Winter.

Oprószone śniegiem kwiaty wyglądają lepiej niż zeszłoroczny brokat czy lodowe rzeźby sprzed dwóch lat. Smukłe baletnice obracają się na ich tle, naprawdę przypominając opierzone ptaki. Tematyka, zdaje się, trafiła także w gusta gości - jasne fraki i pastelowe suknie dopełniają się i tworzą akwarelowy obraz, który wprost cieszy oczy. Kiedy Rose klaszcze na zakończenie występu, czyni to szczerze, naprawdę urzeczona.

- Ależ rozczarowanie.

Jak rażona piorunem, Rose odwraca się i niemal zachłystuje powietrzem. Nie od dziś wiadomo, że książę Agnilaymu ma tupet, lecz widok jego czarnego jak węgiel smokingu wprawia Rose w szok. Wygląda jak kruk wśród zimorodków.

- Nie podobał ci się występ, Ashalynie? - pyta spokojnie Winter, nieporuszona jego zuchwalstwem.

Patrzy na kuzyna z lekko uniesioną brwią, on natomiast stoi oparty o marmurowe popiersie króla Arwana i popija wino.

- Zrobiłaś mi nadzieję tym swoim edyktem - wzdycha. - Oczekiwałem wojennych bębnów, a nie corocznej tande...

- Podobno przebywanie na tym balu jest dobrowolne - przerywa mu Rosalie i wymownie spogląda w stronę drzwi.

Nie chce, aby Winter zrobiło się przykro, ale królowa w ogóle nie wygląda na poruszoną. Bliżej jej do rozbawienia, czego Rose kompletnie nie rozumie. Ją książę niemożliwie drażni.

- „Podobno", to zdaje się kluczowe słowo - odpowiada jej Ash.

- Czy jest coś jeszcze, mój drogi kuzynie, na co chciałbyś złożyć zażalenie? - pyta ironicznie Winter.

- Na brak partnerki do tańca.

Niewątpliwie chodzi mu o jakąś konkretną, gdyż większość dam na tej sali dałaby się za niego pokroić. Dlatego Ash budzi w niej tyle irytacji - jeśli tylko chce, potrafi zwrócić na siebie uwagę każdego.

- Nie jestem zainteresowana - Winter ogląda swoje paznokcie.

- Wspaniale - książę uśmiecha się ostro. - Bo nie myślałem o tobie.

Rose z konsternacją patrzy na wyciągniętą do niej dłoń. Nie wie, czy obraza na twarzy Winter jest prawdziwa, czy też całkowicie udawana. Nie rozumie ich relacji; zbyt rzadko widuje ich razem. Mimo to ma ona swój rozum i niejedno słyszała o Ashu.

Maskarada żywiołów: Carole przesileniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz