Rozdział 15.

44 5 0
                                    

WINTER

Płatki śniegu mienią się niczym diamenty, gdy unoszą się w blasku księżyca ponad salą. Ich subtelne wirowanie, kierowane przez sprawne ręce zaklinaczek z Białej Nocy, ma w sobie swoją własną magię, która napełnia serce Winter spokojem. Już jako dziecko powtarzała, że gdyby nie była księżniczką, wybrałaby profesję zaklinaczki, by móc do końca życia tworzyć piękno za pomocą żywiołu. Zawsze zasłuchana w zamieć, zawsze otwarta na zimno, zawsze w jedności z wodą.

Winter krąży po sali w towarzystwie Nika, zagadywana tu przez jednych, tam przez drugich, niemal przez cały czas w centrum uwagi. Wie, że książę chce z nią porozmawiać inaczej niż do tej pory, bez tych wszystkich uważnych spojrzeń. A ona odwleka ten moment, niepewna, czy nadszedł już czas na poważne wyznania.

Wobec tego snują się trochę bez celu, wymieniając uwagi i bawiąc się w aż nazbyt oczywiste umizgi.

- Martwię się o Willa - mówi w pewnym momencie Nik, kiedy wymykają się głośnym Wyspiarzom.

- Faktycznie wyglądał dziś na przygnębionego - potakuje Winter.

Zazwyczaj podczas balów i przyjęć spędzają czas we trójkę. Niekiedy dołączają do nich Oscar i Rose, nie narzucają im się jednak, rozumiejąc ich potrzebę prywatności. Niektóre tematy omawiać mogą wyłącznie następcy tronu.

- Czyżby to przez Rose? - zastanawia się niepewnie chłopak. - Chciał spędzić z nią czas, a ona wybrała taniec z Ashem? Will od razu uciekł, kiedy do nas podeszła.

- Nic mi nie wiadomo o jego uczuciach do Rose - wyznaje szczerze Winter. - Ona twierdzi, że nie są sobą zainteresowani. Poza tym to tylko jeden taniec.

Nie widzi sensu nad tym gdybać. Dopóki Will nie postanowi ich oświecić, niczego się nie dowiedzą. W tej kwestii on i Winter są do siebie zbyt podobni. No, może ona trochę bardziej uparta.

- Masz rację - wzdycha Nik. - Pewnie to wyolbrzymiam. Właściwie, my też powinniśmy zatańczyć - dodaje nieco niezręcznie i wyciąga do niej dłoń. - Mogę prosić?

Winter stara się zapanować nad trzepotem zdradliwych motyli. Przekornie, zastanawia się nad odmową. Nie dlatego, że myśl o tańcu z przyjacielem ją odrzuca. Podoba się jej aż zanadto, przez co Winter czuje się tak, jakby przekraczała jakąś od dawna wyznaczoną granicę.

- Oczywiście - uśmiecha się mimowolnie i chwyta ciepłe palce.

Została królową w wieku jedenastu lat. Prawdziwą królową - bez regentki, bez pełnomocnika. Niesamodzielna władczyni, to słaba władczyni, a na to Scheria nie mogła i nie może sobie pozwolić. Swoją pierwszą audiencję Winter odbyła dzień po koronacji. Pierwszy edykt podpisała zaraz potem. I od chwili, gdy nałożyła na skronie o wiele za dużą koronę, słyszała małżeńskie propozycje. Każdą odrzuciła.

To była jej decyzja. Wciąż jest. Nikt jej nie kazał, nikt nie zmuszał. To nie Agnilaym, gdzie wartość kobiety określa jej mąż, ani Earthscir, w którym przykład dla poddanych stanowi kolorowy obrazek królewskiej rodziny. Królowa Państwa Lodu i Wody wybiera sobie partnerów nie z potrzeby a z kaprysu, nudy lub ochoty. Na ogół małżeństwo to nic więcej niż zwykła transakcja, dająca najlepsze korzyści polityczne.

Winter od zawsze była tego boleśnie świadoma i nie wyobrażała sobie za wiele. Wie, ile trudu sprawia jej zaufanie komukolwiek, nie mówiąc już o obcym człowieku, który miałby nosić miano jej męża.

Ale tutaj pojawia się Nik. Jeszcze rok temu zdawał się być nieświadomy, zarówno jej skrywanych uczuć, jak i swoich własnych. Ukradkowe spojrzenia, elektryzujący dotyk, coraz mniej zawoalowane komplementy. Winter dała mu czas, dużo czasu, i cierpliwie czekała, wmawiając sobie, że wbrew jej wewnętrznym rozterkom, lękom i ciężarom, Nik także rozpozna w niej bratnią duszę.

Maskarada żywiołów: Carole przesileniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz