Rozdział 9.

44 5 0
                                    

ASHALYN

Jego dłoń jest ewidentnie stłuczona. Nie wydaje się, aby coś w niej pękło, ale skóra napuchła i przybrała nienaturalny, czerwony kolor. Było do przewidzenia, mimo to Ash po cichu liczył, że wyjdzie z tej bijatyki bez szwanku.

To nie on zawinił. Nie tym razem. Kończył swoje długie, miesięczne wakacje i zatrzymał się w Therosant, kiedy na jego drodze stanął lord Zepar. Ash nie przepada za tymi szlacheckimi bufonami, lecz akurat Zepar należy do grona nielicznych, z którymi chętnie się napije. Odwiedzili jedną tawernę, drugą, wreszcie zajęli miejsca pod słynnym Czarnym Goździkiem, gdzie Zepar rozkręcił się już na dobre. Sam Ash też zresztą sobie nie żałował, stęsknił się trochę za rodzimym winem.

Właśnie kończył pyszny, korzenny trunek i opowiadał Zeparowi o urokach Wysp, gdy pojawiły się tamte kobiety. Niewątpliwie dziwki, Ash rozpoznaje je na kilometr, przede wszystkim przez to, że robią wszystko, aby być zauważone. Książę nie gustuje w takich atrakcjach – woli pozostać zdrowy i cieszyć się długim życiem – aczkolwiek został postawiony przed aktem dokonanym, ponieważ po alkoholu godność Zepara zawsze bierze sobie wolne. Przywołał je, przesiedział z całą trójką dobre dwie godziny, a potem...cóż, odmówił ich stręczycielowi zapłaty.

Ash nie pamięta, kto uderzył pierwszy. Wie tyle, że gdyby postanowił ulotnić się sam, w ogóle by na tym nie ucierpiał. Jednak jakkolwiek potężnie zbudowany i doświadczony w walce, po całym wieczorze balowania Zepar nie pokonałby stręczyciela i jego trzech pachołków. Książę z kolei nie był aż tak pijany, ale nie zamierzał przelewać niczyjej krwi, bo wybuchłaby z tego afera. A lać się z kimś tak, aby jedynie go obezwładnić, wcale nie jest łatwo.

Na szczęście, Ash uszkodził sobie tylko rękę. Lord poobijaną ma całą twarz. Od czasu do czasu przykłada do niej płat zamrożonego mięsa i krzywi się przy każdym większym ruchu. Przynajmniej wygląda trochę lepiej – po przebudzeniu Zepar przypominał bardziej pospolitego pijaka niż szlachcica.

– Wisisz mi przysługę – mówi Ash do przysypiającego w siodle mężczyzny.

Jadą pełną akacji sawanną, która sięga aż do okolic Końca Lata, gdzie stopniowo przechodzi w trawiaste stepy. Potem są już same półpustynie, aczkolwiek zaczynają się dopiero koło Ammos, a tam Ash prawie nigdy się nie zapuszcza. Zepar dobrze strzeże ich granic.

– Jeszcze żebym faktycznie się z nimi pieprzył – burczy pod nosem lord i mocniej chwyta lejce. – To rozumiem, jasne. A ledwo je tknąłem!

Tak, tak, prawdziwa niesprawiedliwość tego świata. Ash nie wątpi jednak, że Zepar docenia jego pomoc. Może wydawać się nieokrzesany, ale to honorowy człowiek. W swoim mieście uchodzi za prawdziwą legendę, o jego dokonaniach na polu bitwy powstały nawet pieśni. Po prostu nikt nie jest idealny.

– Co ja mam powiedzieć? – Ash unosi brwi.

– Ciebie poskłada matka – zauważa trafnie Zepar. – Poza tym to lewa ręka.

Bo jestem leworęczny, kretynie, książę prawie prycha, lecz w ostatniej chwili się powstrzymuje. Tamten facet też nie wiedział i dzięki temu Ash mógł go znokautować.

Droga mija im w dużej mierze w milczeniu, ponieważ Zepar większość podróży drzemie. I dobrze, Ash nie ma ochoty na pogaduszki. Jest podirytowany.

Docierają do Słońca Królów koło południa. Nie żegnają się jakoś wylewnie, mocny uścisk dłoni i pozdrowienie na drogę. Jeśli ojciec nie zwoła nagle rady lordów, a czyni to na ogół raz do roku, szybko się nie zobaczą. Zepar rzadko  opuszcza swoje Ammos, chyba że zbliża się rocznica śmierci jego żony. Wtedy rozbija się po całym królestwie. Skrupulatnie omija jednak stolicę.

Maskarada żywiołów: Carole przesileniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz