4. Moralna propozycja

502 115 20
                                    

Megan

Asher bez ostrzeżenia wziął mnie na ręce i ruszył w kierunku parkingu.

– Co robisz? – wymamrotałam z ledwością i otarłam mokre od potu czoło. Nie powinnam była pić, a przynajmniej nie na pusty żołądek.

– Niosę cię do auta, Meg – odparł luźno. – Odwiozę cię do domu, dobrze?

– Dobrze – przystałam lekko na propozycję. Było mi wstyd za własną słabość, ale kiedy ojciec poinformował wszystkich o tym, że jego syn dostał się na studia, bagatelizując moje osiągnięcia, poczułam taki żal, nad którym nie umiałam już zapanować.

– Masz klucze do domu? – zagaił i zwolnił nieco kroku. – Widzę twoje auto, masz klucze do domu, czy musisz je zabrać?

Zrobiło mi się głupio, bo w pierwszej chwili pomyślałam, że on mnie zabiera do siebie. A tu rozczarowanie.

– Mam w torebce – westchnęłam. – Ale ty też piłeś.

– Dwa łyki – sapnął i nabrał powietrza. Wydawał się być bardzo zmęczony. – Jestem na lekach.

– Jesteś chory? – mruknęłam. W sumie nie za bardzo mnie to interesowało. Znaliśmy się wieki, nie wiedzieliśmy o sobie nic.

– Później ci opowiem – skwitował i postawił mnie na ziemi.

Zakręciło mi się w głowie i zjechałam, opierając się plecami o samochód.

– Meggie, na Boga! – zagrzmiał. – Stój, cholera jasna! – Złapał mnie, przez co treści żołądkowe podjechały mi do krtani. – I nie rzygaj na mnie, zlituj się!

Zaśmiałabym się, ale w jego słowach nie było nic śmiesznego. Raczej ostrzegawczego.

Auto piknęło, zaś mężczyzna złapał mnie za rękę, drugą dłoń położył na moich plecach i asekurował, kiedy wsadzałam tyłek do jego wozu. Jako posiadaczka małego, zgrabnego sedana czułam się dziwnie w ogromnym, terenowym aucie Ashera. Do tego kanapa z przodu dla dwóch pasażerów zachęcała, by się na niej położyć. I zamiast usiąść na miejscu, ległam jak kłoda.

Mężczyzna zamknął za mną drzwi, obszedł auto i wskoczył na miejscu kierowcy. Z początku spojrzał na mnie groźnie i wzrokiem wręcz krzyczał: zapnij pas! Ale wzruszyłam ramionami i podłożyłam sobie dłonie pod głowę.

– Czy nadal masz mdłości? – spytał odrobinę zaniepokojony.

– Twoje perfumy mnie drażnią – mruknęłam. Wracał mi chamski humor na poczet odruchu wymiotnego.

– Uwierz mi, nie pachniesz ładniej! – zachichotał bezczelnie.

– Ja nie pachnę ładnie, bo się obrzygałam – zripostowałam. – A ty walisz tym neandertalskim świństwem na co dzień.

– Kobiety nie narzekają – podjął zabawę w przytyki i odpalił auto, po czym ruszył powoli i zerknął na mnie. – Chce ci się wymiotować?

– Asher, jedź! – syknęłam. – Zaoferowałeś pomoc, to już działaj, nie będę rzygać!

– Skąd pomysł na wypicie takiej ilości? – Nie mógł podarować, tylko mielił ozorem.

– Z uciechy! – zaszczebiotałam cynicznie. – Z wkurwienia, a od czego? – prychnęłam.

– Ty i wkurwienie? – zdziwił się. – Meg, ty? Taka opanowana?

Wzruszyłam ramionami. Nie chciało mi się tego tłumaczyć. Czułam cholerną gulę w gardle. Miałam żal do ojca. A najgorsze było poczucie niezrozumienia. Cztery lata temu zawarliśmy umowę: kończę studia, firma idzie do mnie, oczywiście z akceptacją czasu wdrożenia, kiedy ojciec będzie pomagał. A teraz?

Zemsta latorośliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz