2. Kara za brak kiełbaski

484 114 43
                                    

A teraz... niech przemówi Megan 🎉

🎵🎵🎵

Megan

Opróżniałam swoją szafkę w ciszy. Z wielkim sentymentem przekładałam zebrane przez cztery lata bibeloty. Zdjęcia... fotka z konferencji międzynarodowej, zjazd architektów, projekt „Nowoczesne rozwiązania". Ja i moja historia związana z tym, czego dokonałam.

– W końcu jestem inżynierem – zagadałam sama do siebie i dopięłam torbę z niewielkim bagażem, za to bogatą ilością wspomnień.

To były piękne, cztery lata. Udowodniłam, że kobieta potrafi odnieść sukces w branży, która najczęściej kojarzona jest z mężczyznami. Studia z budownictwa, w nawiasie: wykończenie. I nie mówię tu o babskim projektowaniu wnętrz, tylko o solidnym, męskim fachu – dom pod klucz! Bo tym się zajmował ojciec, to miałam robić, kiedy staruszek zdecyduje się na emeryturę. A miał już sześćdziesiąt dwa lata, było coraz bliżej jego pożegnania się z prowadzeniem firmy.

– O! Evans! – zagaiła koleżanka z mojego rocznika. Miała chyba na imię Patricia, albo Pamela. Nie byłam pewna, stroniłam od znajomych z uczelni.

– Co tam... koleżanko? – spytała, bezpiecznie nie używając imienia.

– Wybieramy się do Scotta na imprezę pożegnalną, może...

– Och, nie! – zaśmiałam się. – Jestem już umówiona.

– Serio? – zdziwiła się dziewczyna. – W dniu rozdania świadectw jesteś umówiona?

– Yep – sapnęłam i pokiwałam głową. – O szóstej po południu mam uroczystą kolację z ojcem wśród jego pracowników. Oficjalnie przystępuję do projektu „Inteligentny dom".

– A... racja... – mruknęła niepocieszona. – Z twoimi wynikami i tak byś wszędzie znalazła pracę.

Na to też jedynie potaknęłam. Uczyłam się wzorowo, aby ojciec nigdy nie miał wątpliwości, co do mojego poziomu kompetencji. Byłam jego przyszłym zastępcą. Musiałam też udowodnić jego ludziom, że na stołek nie wdrapałam się przez nazwisko. Ja wydrapałam sobie drogę do tego stołka własnymi rękoma.

– Ale życzę wam udanej zabawy – odparłam, zgrabnie jej odmawiając.

– Tobie też. – Wyczułam w jej głosie nutę zazdrości, ale olałam.

W liceum, czy nawet na studiach uchodziłam za grzeczną dziewczynkę, małomówną, pokorną, ale dobrze się uczącą. Nie warto było tego zmieniać ostatniego dnia. Nie czułam potrzeby pokazywania, że w głębi duszy jestem twarda i nieugięta, a zarazem trzymam się logicznych rozwiązań.

Zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam w kierunku Sunset Boulevard, gdzie pozostawiłam auto. W samochodzie miałam już wszystkie spakowane torby i byłam gotowa do drogi. Ponad trzysta pięćdziesiąt mil oznaczało prawie sześć godzin za kierownicą bez zatrzymywania się. Musiałam się spieszyć, poza tym nie czułam potrzeby tkwienia w LA ani minuty dłużej. To nie był dom, to było... miejsce przechodnie, jedynie do zdobycia wiedzy, aby móc powrócić jako inżynier budownictwa do Sacramento.

Złościłam się przeokropnie, kiedy napotkałam dwa korki w San Fernando. Do tego wypadek w Martins i raptem doszło mi pół godziny przestojów. Miałam małe zaplecze czasowe. Według obliczeń w domu powinnam pojawić się przed czwartą po południu.

Na szczęście udało się. Dom przy Ósmej ulicy, w pobliżu Southside Park świecił pustkami. W sumie, o tej porze kogo się mogłam spodziewać? Mama lubiła spotkania z koleżankami od bingo, ojciec ciężko harował, a mój młodszy brat Hudson... Zapewne miał randkę, bądź oddawał się innej rozrywce.

Zemsta latorośliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz