18. Megan Peterson

470 111 18
                                    

Megan

Krążyłam wzdłuż korytarza i tupałam wrednie obcasami z nadzieją, że to coś pomoże. Nie pomogło. Asher znajdował się w pokoju, do którego wpuszczono lekarza, zaś jego bagaż na dodatkowej kontroli. Korytarzem przemieszczało się trochę ludzi, ale każdy mnie olewał.

Po raz piąty wybrałam numer do Clinta. Niestety teść albo nie słyszał telefonu, albo go nawet przy sobie nie miał. Nasze wesele zapewne się jeszcze nie skończyło.

Martwiłam się. Pierwszy raz poczułam prawdziwy strach, kiedy Asher upadł rażony paralizatorem. Gdy przymykałam oczy, wciąż widziałam jego drgawki i ślinotok. Ciągiem słyszałam jego majaczenie, gdy go wzięto na nosze.

– Halo! – krzyknęłam, gdy w korytarzu pojawiła się kobieta, która raziła prądem Ashera. – No, halo! – fuknęłam, bo wredne babsko zaczęło spierniczać. – Stój, jak do ciebie mówię! – wydarłam się.

Na nic moja złość i moje krzyki. Zachowywała się, jakby była niewidoczna, ewentualnie trędowata. A Clint nie odbierał!

Wybrałam numer Jodie z nadzieją, że mama Ashera ma przy sobie aparat i ewentualnie przekaże go mężowi. Pechowo, kolejna cisza. Później zadzwoniłam do mojej mamy, a nawet do Hudsona. I nic!

– Ależ ty jesteś tępa! – zrugałam samą siebie i wybrałam połączenie.

– Już się stęskniłaś? – zaśmiała się ciepło Emma. – Czekaj, muszę zjechać na pobocze, kamery łapią tutaj kierowców z telefonem w ręku. – Już możesz mówić.

– Asher został zaatakowany przez ochronę lotniska. Chcieli sprawdzić jego bagaż, a później złapał go za łokieć, a potem ona, a on się wyrwał, trzepnął ją, potem ona go raziła paralizatorem, a później on upadł... – opowiadałam chaotycznie.

– Czekaj! – przerwała mi ostro słowotok. – Czekaj, czekaj, już nie tłumacz co kto z kim, tylko co z Ashem?

– Nie wiem – odparłam zezłoszczona na ludzi z lotniska i patrzyłam na drzwi, za którymi przebywał Asher. – Porazili go paralizatorem, upadł jak długi, dostał jakiegoś ślinotoku i majaczył coś niezrozumiałego. Dzwoniłam już do Clinta, ale nie odbiera, nikt nie odbiera!

– Za pięć minut będę w sali weselnej – odparła mocno skupiona. – Spróbuj się czegoś dowiedzieć.

– Ale mnie tu wszyscy olewają! – jęknęłam. – Halo? Halo, Em?!

Nie było sensu się wściekać, bo nawet ona mnie olała. A pracownicy lotniska? Byłam dla nich powietrzem! Albo kupą, którą zostawił pies na trawniku, bo nie dość, że mnie omijano szerokim łukiem, to nie reagowano na moje pytania.

Gehenna trwała niespełna kwadrans. Oczywiście w tym czasie nikt z lotniska ani do mnie nie podszedł, ani tym bardziej się nie zatrzymał. Za to moja komórka zawibrowała mi w dłoni i widząc ojca Ashera na ekranie, poczułam ulgę.

– Panie Peterson – zaczęłam, starając się zapanować nad słowotokiem, aby jak najrzetelniej przekazać informacje.

– Dziecko – mruknął z pobłażaniem. – A o czym rozmawialiśmy? – dorzucił pogodnie.

– Tato, jest taka sprawa – szepnęłam. Dziwnie się czułam, mówiąc do... jakby nie patrzeć, obcego faceta na „tato". – Ochrona lotniska chciała dokonać rewizji walizki Ashera. Mężczyzna złapał Asha za łokieć, później zrobiła to też strażniczka. Wyszło małe zamieszanie i...

– Przy Asherze zamieszanie nigdy nie jest małe – zażartował. – Ale kontynuuj, córko.

Przełknęłam głośniej ślinę i próbowałam się odnaleźć w historii, bo zgubiłam wątek.

Zemsta latorośliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz