17. I can't be your hero

501 104 52
                                    

Asher

Byłem naprawdę wykończony. Pomimo świetnie działającej klimatyzacji upał dawał się we znaki i wysysał ze mnie energię. No dobra! To nie upał, a uśmiechanie się do każdego gościa doprowadziło mnie na skraj przemęczenia.

Megan miała gorzej. Próbowała być twarda i robić dobrą minę do złej gry, ale dostrzegałem w jej oczach smutek. Jerry zachował się dokładnie tak, jak powinniśmy to przewidzieć. Tyran, dyktator, łajza. Co nie zmieniało faktu, że wciąż był ojcem Meg. I zabrakło go na weselu.

I właśnie dlatego robiłem wszystko, aby zająć czymś Meggie. By nie myślała i nie miała czasu na analizę. Aby nasze zdjęcia uwieczniły jej uśmiech, a nie zamartwianie. I nieważne, że to na niby. Jak wspomniałem, lubiłem Meg, życzyłem jej dobrze. Moja poślubiona na potrzeby projektu żona już na zawsze miała być cząstką mojego życia.

– Zawieźć was na lotnisko? – Z rozmyślań wyrwała mnie Emma, siadając na miejscu Meggie, która tańczyła obecnie z moim ojcem.

– Mamy ponoć kierowcę – mruknąłem i wskazałem na wynajętego chłopaka. Gdy zauważyłem w jego dłoni szkło z alkoholem, westchnąłem z frustracji. – Już nie mam kierowcy.

– Za ile trzeba wyjechać? – zaśmiała się z mojej miny. – Odpuść, Asher.

– Za pół godziny by się przydało – burknąłem wkurzony na kierowcę i zerknąłem na uśmiechniętą Meg.

Emma również tam zerknęła.

– Wujek Clint oszalał na jej punkcie – stwierdziła lekko. Nie próbowała mi dokopać, ale mimo to, poczułem delikatne ukłucie.

– Zawsze marzył o idealnym dziecku – prychnąłem. – Jako nieidealny syn dałem mu idealną córeczkę.

– Wujek zawsze marzył o córce – zaprzeczyła mojej teorii, kręcąc głową. – Zawsze chciał...

– Jasne – zbyłem ją, machnąwszy dłonią. – Niech się teraz nią cieszy.

– Asher...

– Daj spokój, Em! – wszedłem kuzynce w słowo. – Jest okej. – Posłałem jej sztuczny uśmiech. – Dwadzieścia pięć minut i jedziemy, tak?

Emma pokiwała głową, mnie to wystarczyło. Wstałem i podszedłem do tańczącej żony, po czym odbiłem ją własnemu ojcu, grzecznie przepraszając. Meggie podziękowała mojemu staruszkowi za taniec i uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Tańczyliśmy.

– Za kwadrans trzeba im oświadczyć, że rzucasz welonem i spadamy – zapowiedziałem, przyciskając ją mocniej do siebie.

– To dobrze – sapnęła. – Nóg nie czuję.

– Mogę ci wymasować – zamruczałem uwodzicielsko.

– Skorzystam na Dominikanie z jakiegoś seksownego masażysty – zripostowała i uśmiechnęła się wrednie.

– Oby nie w naszym pokoju – zapowiedziałem twardo.

– Mamy wspólny pokój? – zdziwiła się, aż w szoku zatrzymała nas w tańcu.

– W ofercie dla nowożeńców nie przewidziano oddzielnych pokojów – mruknąłem z dezaprobatą.

– A łóżka chociaż? – Czy ona ze mnie kpi?

– Jest tylko jedno łóżko, Meg – mruknąłem nieco agresywnie. – I nie, nie będę spał na kanapie, ani w wannie. Łóżko jest duże, może nie umrzesz, śpiąc z takim przystojniakiem.

Meggie skrzywiła usta. Już wiedziałem, że ze mnie kpiła.

– Dobra, możesz spać obok. Tylko nie łudź się, że między nami będzie jakieś „tego, tego".

Zemsta latorośliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz