Była najgorszą wersję siebie i mogłaby wmawiać sobie czy innym, że to zmęczenie, ból głowy, zły dzień, ale tak naprawdę winę ponosiła ona. Ona, może jej choroba, ale głównie ona. Nie mogła w nieskończoność zrzucać z siebie odpowiedzialności.
Nie wiedziała, czemu znów przyśniła jej się Piper, ale nie miało to znaczenia, bo przed snem jej myśli wypełniała Reyna. Jak długo uważała ją tylko za przyjaciółkę wydawało się wprost śmieszne. Jakim cudem umknęły jej wszystkie przymioty dziewczyny? Atrakcyjna, owszem, lecz prócz wyglądu oferowała znacznie więcej. Z ciętym poczuciem humoru, entuzjazmem, gdy opowiadała o kolejnych przeczytanych książkach, sposobem, w który trzymała ją za rękę, dawała praktycznie książkowy przykład typu Percy.
Nie pozwoliłaby sobie na stratę jej. Chociaż właśnie to robiła. Pozwalała, by jej choroba... Nie, by ona sama odstraszała Ramirez-Arellano od siebie.
Prócz relacji z nią, pogarszało się wszystko. Właściwie nie wszystko, bo z pewnością uogólniała i coś szło lepiej, a coś pozostawało neutralne, ale nie potrafiła tego dostrzec w tej chwili.
Co to oznaczało? Och, tylko tyle, że się zakochała.
Jeżeli w ogóle była zdolna do miłości. Lepiej użyć określenia, że jej obsesja znów się pojawiła i zaplątała wokół Reyny.
Zakochanie miało sprawiać, że świat jaśniał, ciało stawało się lżejsze, myśli się rozstępowały. W jej przypadku, odwrotnie, pogarszało się. Nastrój nie skakał już w górę i w dół, on spadał z ogromną prędkością do samego piekła, by po parunastu minutach wznieść się pod niebo i wyżej, wyżej, wyżej. Jeszcze bardziej uzależniała swój nastrój od humoru osób wokół, głównie Reyny. Przechodziła derealizację co najmniej raz na dzień.
Jeśli Reyna jej nie kochała, to równie dobrze może się zabić.
Równie dobrze może przedawkować tabletki, podciąć żyły, albo oba naraz, albo coś jeszcze innego, niebezpieczniejszego. Pewniejszego.
Reyna nie mogła odejść i Percy całkowicie poważnie zastanawiała się, czy nie pociąć brzucha do tkanki tłuszczowej i odsłonić go przy dziewczynie. To byłby szantaż, to byłoby toksyczne, to byłby powód, przez który zostałaby sama. Zauważyła to dopiero po paru minutach.
Im bardziej się zakochiwała, tym bardziej toksyczna się stawała. Czy to oznaczało, że nigdy nie spotka osoby, która ją pokocha?
Chyba nie dla wszystkich przeznaczone było szczęście z drugim człowiekiem.
Może nie była trudna do pokochania, może sama sobie wmawiała, że pokochanie ją, pokochanie prawdziwej jej, było niemożliwe.
Nie chciała zranić Reyny, ale sama też nie chciała cierpieć. Gubiła się między egoizmem a sobą, między gwiazdami a piekłem, między dobrem a myślami, wszystko się mieszało i chciała tylko przytulić się do Reyny i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. Pozwoliłaby sobie w to uwierzyć, bo skoro ona by tak powiedziała, to musiałaby to być prawda.
CZYTASZ
oh no!
RastgelePercy była autystyczna, ale to nie wyjaśniało, czemu tak źle się czuła "TV taught me how to feel Now real life has no appeal It has no appeal" rozdziały raz na ruski rok, może się pojawią przekleństwa, ale postaram się pisać na wyższym poziomie nada...