Skorzystałam z możliwości swobodnego poruszania się po mieście i pojechałam do supermarketu. Nie miałam w głowie listy zakupów. Zamierzałam przemierzać alejkę za alejką, bo i tak nie miałam innych planów. Mój telefon również milczał, a co gorsza, Ars miał rację. Matthew zostawił na moim telefonie wyłącznie jedną wiadomość dotyczącą garnituru. Wcześniej nie przeszkadzało mi, że nie zalewał mnie telefonami, jak partnerzy moich koleżanek ze szpitala, którzy nie rozumieli, że skoro nie odbierały, to miały na głowie coś pilniejszego niż wskazanie, gdzie znajdą ziarna do ekspresu. Jednak teraz poczułam zawód. Zostawił mnie samą, w innym stanie. Wiedziałam, że wynikało to z tego, że zawsze potrafiłam sobie poradzić i nigdy nie walczyłam o atencję, ale ten jeden raz mógł mnie potraktować z przesadną troską.
Wrzuciłam do koszyka wiele niepotrzebnych rzeczy. Słyszałam szepty rozgrywające się za moimi plecami. Większość brzmiała podobnie: „To córka Remingtona. Co zrobi z firmą?". Nikt jednak nie był na tyle odważny, aby odezwać się wprost do mnie. Ludzie omijali mnie, jakbym była trędowata i chętna do ich zarażenia. Dlatego wzdrygnęłam się, gdy ktoś niespodziewanie się do mnie odezwał.
- Zawsze chciałem tego spróbować. Poleca pani? – Zapytał jakiś mężczyzna, wskazując na coś w moim ręku.
Popatrzyłam na zieloną butelkę napoju aloesowego. Nie pamiętałam, gdy brałam go z półki.
- Nie wiem. Wzięłam go przez przypadek. – Ostawiłam napój. – Wolę zieloną herbatę.
- Dziękuję za polecenie.
Chciałam go wyminąć, lecz złapał za krawędź wózka.
Co z tymi ludźmi było nie tak? Czy nie dało się poprosić, abym się zatrzymała, zamiast zachodzić mi drogę?
- Pani Hera Remington? – zapytał, a jego ton stał się formalny.
Skoro usłyszałam znak zapytania przy swoimi imieniu i nazwisku, z pewnością nie pochodził z Bellefont. W sumie też nie wyglądał na tutejszego. Miał na sobie jasne, garniturowe spodnie i wsadzoną w nie białą, przewiewną koszulę. Skórzane buty nie wyglądały, jakby zakupiono je w przeciętnym sklepie. Prezentował się po prostu dobrze. Skojarzył mi się z trzydziestoletnim białym kołnierzykiem, który właśnie opuścił biuro mieszczące się w kilkudziesięciopiętrowym drapaczu chmur. Bił od niego wielkomiejski blask.
- Tak...
- Aiden Grant. Jestem agentem FBI i chciałbym chwilę z panią porozmawiać. – Ściszył głos, pokazując mi legitymację.
Rozejrzałam się wokół bardzo uważnie. Szukałam jakichkolwiek śladów wskazujących na to, że byłam w ukrytej kamerze. Przyjrzałam się nawet regałowi, aby upewnić się, że nikt nie obserwował nas od drugiej strony. Tego typu programy były nieśmiertelne, więc mogłam paść ich ofiarą, bo jak inaczej miałam wytłumaczyć to, co się działo w moim życiu od momentu przyjazdu do Bellefont?
- Pan nie żartuje? – zapytałam ostrożnie, gdy wzrok mężczyzny stał się stanowczy i nikt nie wyskoczył z kamerą zza regału.
Pokręcił głową.
- O czym chce pan ze mną rozmawiać?
- O Arsène'ie Hardingu.
Znowu on. Czy wszystko w tym mieście musiało obracać się wokół tego człowieka?
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam grzmot. Spojrzałam przed siebie na przeszkloną ścianę sklepu, za którą rozciągało się ciemnoszare niebo. Pogoda najwyraźniej starała się dopasować do mojego nastroju.
CZYTASZ
Niedomknięte rozdziały
Любовные романыHera ma uporządkowane życie. Jest lekarzem w prestiżowym szpitalu, przygotowuje się do ślubu i ma przy sobie mężczyznę, który ją wspiera. Gdy umiera jej ojciec, z którym żyła w nie najlepszych relacjach, musi wrócić do rodzinnego miasta i uporządkow...