Rozdział 10.

218 35 1
                                    

Poczułam się, jak przyłapana na gorącym uczynku, a przecież nie zrobiłam nic złego. Mogłam swobodnie wydostać się na zewnątrz.

- To moje – odezwałam się cicho, choć zamierzałam nadać głosowi więcej siły. – Burza minęła.

Żadne z nas nie planowało się ruszyć. Ars twardo siedział na krześle, intensywnie się we mnie wpatrując. Miałam wrażenie, że obserwował każdy mój ruch, oddech, a nawet mrugnięcie. Nie lubiłam tego, konkretnego spojrzenia, bo zawsze wtedy on stawiał na swoim.

- Wracam do domu – oświadczyłam głośniej.

Jeżeli liczyłam, że wstanie i wręczy mi kluczyki, myliłam się. Dlatego sama do niego podeszłam. Wystawiłam rękę i nie marnując na niego słów, oczekiwałam, że odzyskam swoją własność.

- Zachowujesz się jak dziecko. – Sięgnęłam po kluczyki, ale on odsunął rękę. – Mogę wrócić pieszo. Mam to gdzieś.

Naprawdę byłam gotowa stąd wyjść i iść, aż starczy mi sił. Dobrze znałam okolicę, więc nie mogłam się zgubić. Jedyną przeszkodą były dzikie zwierzęta kręcące się po lesie, lecz w tym stanie byłam gotowa stawić czoła nawet im.

Ars złapał mnie za nadgarstek, przyciągając do siebie. Musiałam podeprzeć się o jego ramiona, aby nasze twarze się nie zderzyły. On jednak na tym nie poprzestał. Zacisnął palce na moich biodrach, wciągając mnie na siebie tak, abym usiadła na nim okrakiem. Nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości. W oczach mężczyzny dostrzegłam dziki ogień. Znałam to spojrzenie. Właśnie o nim próbowałam zapomnieć przez ostatnie dziesięć lat.

- Czego ty ode mnie chcesz, Arsène? Bo jeżeli planujesz mnie urobić, jak to zrobiłeś wtedy i sprawić, abym jadła ci z ręki, nie uda ci się. – Mój głos był zadziwiająco opanowany. – Wyciągnęłam lekcje z przeszłości.

Złapał mnie jedną ręką za twarz, zaciskając palce na mojej szczęce.

Spojrzenie mężczyzny zdradzało, że biły się w nim jakieś sprzeczności. Wpatrywał się w moje oczy, jakby usiłował odnaleźć w nich rozwiązanie dla siebie.

- Co gdy powiem, że chcę cię odzyskać?

Nie wierzyła mu.

- Ty, nigdy mnie nie miałeś. Nie możesz odzyskać czegoś, co nigdy do ciebie nie należało.

Uśmiechnął się kpiąco, po czym wbił usta w moje. Na moment zapomniałam o oddychaniu. Nie wiedziałam, co się działo. Czy ja śniłam? Bo właśnie tak wyglądały moje sny przez pierwszy rok po opuszczeniu Bellefont. Nie potrafiłam zapomnieć o tym, jak doskonale całował. Kiedyś nie miałam porównania. Teraz już tak i co gorsza, nie zmieniłam zdania w tym temacie.

Ars zabrał palce z mojej twarzy, przesuwając je na szyję. Zacisnęły się na niej, jakby już nigdy miały się nie oderwać.

Ogień, który wcześniej widziałam w jego spojrzeniu, teraz uzewnętrznił się w pocałunku. Moje usta się mu poddały. Czułam się, jakbym po latach czystości wróciła do nałogu. I co gorsza, ten nałóg smakował lepiej, niż to zapamiętałam. Nie spodziewałam się, że czerpanie przyjemności ze złego, miało jeszcze większą siłę.

Nagle się opamiętałam. Nie byłam już siedemnastolatką, która miała prawo nie rozumieć świata i kierować się wyłącznie namiętnościami. Chciałam się odsunąć, lecz nie pozwoliła mi ręka Arsa zaciskająca się na mojej szyi. Był jak czarna dziura, usiłując wciągnąć mnie w swój mrok. Nie chciałam kontynuować pocałunku, więc ugryzłam go w dolną wargę. Nie byłam delikatna, bo szybko poczułam metaliczny posmak na języku. Ars odsunął się w tył, pozostawiając rękę na mojej szyi. Żywa czerwień zabarwiła jego usta. Wydawał się zaskoczony, ale tylko z początku. Uśmiechnął się szeroko, jakbym rzuciła mu wyzwanie, a on z wielką przyjemnością je przyjął.

Niedomknięte rozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz