Rozdział 7.

308 50 4
                                    

Arsen zabrał ze mnie rękę. Musiałam rozruszać szczękę, która odczuwała dyskomfort po jego wbijających się palcach. Jednak się nie odsunął. Pozostawił twarz na tyle blisko, że czułam wydychane przez niego powietrze. Oparł się prawą ręką o oparcie tuż za moimi plecami, cały czas wpatrując się w moje oczy z dużą intensywnością.

- Nie sprzedasz firmy. – W końcu przeszedł do konkretów. – Zostaniesz też w Bellefont, w tym domu.

- Jak nie, to co? Zabijesz mnie?

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że drażniłam lwa, ale potrzebowałam usłyszeć od niego groźbę, aby znienawidzić go jeszcze bardziej.

- To byłoby najłatwiejsze, a ja nie lubię drogi na skróty. Zgodzisz się na moje warunki, jeżeli nie chcesz, aby coś złego przydarzyło się Mayersowi i twojemu narzeczonemu. – Popatrzył na zegarek na swoim nadgarstku. – Powinien już siedzieć w samolocie. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyjmując telefon. Kilka razy przesunął palcem po ekranie, po czym odwrócił go w moją stronę, prezentując mi zdjęcie Matthew z samolotu. – Moi ludzie polecieli z nim do Chicago.

W końcu usłyszałam konkretną groźbę. Choć spodziewałam się, że prędzej czy później padnie z jego ust, nie sposób było się na to przygotować. Słowa były jak zatykające oddech uderzenie w brzuch, bo położył na szali bezpieczeństwo innych.

Patrzyłam na zdjęcie narzeczonego, który niczego nieświadom rozsiadł się na wygodnym fotelu w pierwszej klasie.

- Nie rozumiem... – powiedziałam cichym głosem.

Ars odsunął się ode mnie i ponownie przysiadł na niskim stoliku.

- Zasady są proste, Hera. Wszystko zostaje tak, jak jest. Z jedynym wyjątkiem, że pozwolimy mecenasowi dokończyć procedurę spadkową. Cały majątek Christophera trafi w twoje ręce. Dopóki ci nie pozwolę, niczego nie sprzedaż i na razie zostaniesz w Bellefont.

- Dlaczego?

Potrzebowałam zrozumieć, czym się kierował, bo jak na razie bezpodstawnie narzucał mi swoją wolę, choć nie miał do tego prawa.

- Dlaczego, co? – dopytał.

- Dlaczego rozporządzasz czymś, co nie należy do ciebie?

- Bo tak będzie lepiej dla wszystkich.

Nie zamierzał mi nic powiedzieć.

- Nie mogę tu zostać. Mam pracę.

- Weź wolne.

- To nie jest takie łatwe.

- Szpital należy do fundacji zarządzanej przez rodziców twojego narzeczonego, więc możesz wszystko.

On również sądził, że wykorzystywałam w pracy związek z Matthew. Gdyby ludzie nie uwielbiali plotkować i wsadzać nos w nieswoje sprawy, nikt by się nie dowiedział, a ja uniknęłabym niesprawiedliwych, oceniających spojrzeń.

- Skąd wiesz? – O tym nie powinien wiedzieć.

- Masz mnie. Trochę pogrzebałem w twoim życiu. – Przesunął palcami po swojej pozbawionej zarostu szczęce. – Uwolnię cię, jeżeli mi obiecasz, że będziesz grzeczna.

- Uwierzysz mi? Może moje słowa gówno znaczą jak twoje?

Nie potrafiłam zapomnieć o przeszłości. Do momentu spotkania Madison, a później go, dotarło do mnie, że wydarzenia sprzed dziesięciu lat nadal na mnie oddziaływały.

- Wezmę to za potwierdzenie – powiedział.

Ars zbliżył się do mnie ze składanym nożem w ręku. Przeciął materiał owinięty wokół mojego lewego nadgarstka, a następnie prawego. Od razu wstałam na równe nogi i w tym samym momencie go spoliczkowałam. To było silniejsze ode mnie. Jego twarz jedynie delikatnie obróciła się w bok.

Niedomknięte rozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz