Rozdział 4.

168 36 3
                                    

Jadąc ulicami Bellefont, stwierdziłam, że miasto niewiele się zmieniło. Wszystkie strategiczne punkty, jak kościół, stacja benzynowa, ratusz czy największy supermarket nadal znajdowały się w tych samych miejscach, co dziesięć lat temu. Miałam wrażenie, że ludzie również wyglądali tak samo. Przez dekadę modowe trendy zmieniły się wiele razy, a tutaj jeansy i flanelowe koszule nadal wiodły prym. Tym, co również pozostało takie samo pomimo przemijających lat, był kojący spokój. Tu wszystko działo się trzy razy wolniej niż w Chicago.

Zajechałam na parking największego supermarketu w Bellefont. Jedyną różnica, jaka zaszła w budynku była zmiana szyldu z nazwą sklepu. Kiedyś widniało na nim nazwisko właściciela, teraz logo jednej z sieci popularnej w całym kraju.

Zakupy zrobiłam dość szybko, bo potrzebowaliśmy niewiele. Na wszelki wypadek założyłam na nos przeciwsłoneczne okulary. Nie spodziewałam się, że ktoś jeszcze o mnie pamiętał w Bellefont, lecz wolałam się zabezpieczyć. Wszystko przebiegło bez komplikacji, ale tylko do momentu, gdy skończyłam pakować zakupy do bagażnika. Moje imię i nazwisko rozeszło się po całym parkingu i sprawiło, że gwałtownie odwróciłam się za siebie.

- To naprawdę ty!

W moją stronę zmierzał Soren Callum. Wyglądał na bardzo zadowolonego – aż za bardzo.

- Cześć. – Zatrzymał się przede mną.

Zmierzyłam go od stóp do głów. Okazał się kolejnym nieodzownym elementem Bellefont, który stanął w czasie. Wyglądał niemal identycznie jak dziesięć lat temu. Z tym wyjątkiem, że zniknęły zapadnięte policzki i niezdrowo blada skóra. Reszta się nie zmieniła. Jasne nieco dłuższe włosy miał zaczesane do tyłu. Linię szczęki oraz przestrzeń nad górną wargą zdobił lekki zarost. Nadal pozostał fanem białych T-shirtów.

- Cześć... – wymamrotałam pod nosem, niegotowa na spotkanie z żywymi elementami mojej przeszłości. Co innego dom, pokój czy ubrania, one były niegroźne.

- Słyszałem o śmierci twojego ojca. Moje kondolencje.

- Dziękuję.

Wpatrywałam się w mężczyznę, zastanawiając się nad przesadną energią, której mi nie szczędził.

- Co słychać? Oczywiście poza... tą sytuacją. Pewnie sporo masz teraz na głowie? Dom, firma i te sprawy...

Soren nie był byle jakim chłopakiem z mojej przeszłości. Był najbliższym przyjacielem Arsa. Towarzyszył mu tamtego dnia na polanie, gdy zobaczyłam go obściskującego się z Madison.

- Tak, sporo mam na głowie – odparłam, choć miałam ochotę odwrócić się, wsiąść do samochodu i odjechać.

- Sprzedajesz firmę?

Pod wpływem siły jego śmiałości i braku taktu zrobiłam krok w tył.

Po przeprowadzce do Chicago przez pięć lat mieszkałam z ciotką i jej rodziną. Spędzałyśmy razem dużo czasu, więc naturalnie udzieliło mi się kilka jej zachowań. Agnes słynęła ze swojego łagodnego charakteru. Nigdy w życiu nie spotkałam tak kulturalnej i dobrej osoby. Ujarzmiła we mnie porywczość, a przede wszystkim nauczyła, że spokojnym tonem oraz manierami osiągnie się więcej niż awanturniczym charakterem. I tylko dlatego pozostałam cierpliwa wobec Sorena.

- Tak – odparłam. – Nie znam się na tym biznesie. Mój narzeczony również, więc wolimy oddać ją w ręce kompetentnych ludzi.

- Zawsze możecie takich zatrudnić. Nie musicie od razu sprzedawać.

Niedomknięte rozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz