Rozdział 3.

150 34 3
                                    

Chicago, Illinois, 2024 rok

Od czterech godzin do mojego nosa nie dotarło nic innego niż zimna, sterylna woń środków dezynfekujących i krwi. Jedynie czasami przebijał się zapach ludzkiego potu – w końcu mieliśmy na sobie kilka warstw materiału, a napięta atmosfera robiła swoje. Mój żołądek już dawno zacisnął się nieprzyjemnie i nie odpuszczał. Przyzwyczaiłam się, bo tak było zawsze na sali operacyjnej. W tym momencie nie istniało coś takiego jak głód, pragnienie czy zmęczenie. W naszych rękach leżało ludzkie życie, a przy tym, reszta traciła sens.

Na stole leżał pięćdziesięciosześcioletni mężczyzna z szeroko rozciętym mostkiem, odsłoniętym sercem, które w wyniku choroby poruszało się wolno i ciężko. Na szczęście miał dobre rokowania i znalazł się w rękach najlepszego kardiochirurga w całym Illinois.

Nie oderwałam wzroku od rąk profesora Spencera. W jego ruchach nie było ani cienia zawahania. Doskonale znał ciało pacjenta. Wiedział, czego i gdzie mógł się spodziewać. Przed operacją wspólnie omówiliśmy wszelkie możliwe scenariusze. Nie miałam za sobą lat doświadczenia, więc jedyne, co mogłam to obserwować, podawać narzędzia oraz odpowiadać na pytania profesora, który w ramach nauki chciał, abym głośno wypowiedziała każdy etap operacji.

- Gratuluję. – Profesor przesunął wzrokiem po całym personelu zgromadzonym na sali. – Możemy zamykać pacjenta. Czy chciałaby pani czynić honory? – Zwrócił się do mnie.

- Oczywiście. – Niemal krzyknęłam.

Miałam za sobą kilkumiesięczny staż na izbie przyjęć, więc szyłam wiele ran. Jednak rozciętej przez szlifierkę ręki nie dało się porównać do zamknięcie pacjenta po pomostowaniu aortalno-wieńcowym.

Jeszcze nim chwyciłam narzędzia, poczułam adrenalinę rozlewającą się po ciele. Jakby podano mi dożylnie środek pobudzający. Otworzyłam szerzej oczy. Maseczka na mojej twarzy ukryła szeroki uśmiech. Starałam się powściągnąć entuzjazm, w końcu musiałam zachować profesjonalizm.

Pod okiem profesora zamknęłam pacjenta z sukcesem.

- Proszę powiadomić rodzinę, że operacja się udała – zwrócił się do drugiego operatora.

Uratowaliśmy komuś życie. Przywróciliśmy jego rodzinie nadzieję. Lata nauki, nieprzespane noce, ciągłe zmęczenie były tego warte.

Przeszłam do pomieszczenia przy sali operacyjnej, gdzie pozbyłam się fartucha chirurgicznego i maseczki. Miałam wrażenie, jakbym zrzuciła z siebie kilka kilogramów, choć w rzeczywistości wszystkie te rzeczy nie ważyły nawet kilograma.

- Gratuluję, pani Remington. – Profesor zatrzymał się przy mnie.

- Dziękuję, ale gratulacje należą się panu profesorowi. – Ściągnęłam rękawiczki i zaczęłam myć ręce.

- Obserwuję panią od jakiegoś czasu i uważam, że jest pani bardzo obiecującą rezydentką. I nie mówię tego przez wzgląd na pani wuja czy przyszłych teściów. Dlatego proszę się nie przejmować plotkami. – Stanął przy drugim kranie.

Gdy miało się wiedzę i talent, a przy tym nie unikało się ciężkiej pracy, znajomości były przekleństwem. Od pierwszego dnia, gdy rozpoczęłam rezydenturę, słyszałam nieprzychylne komentarze o nepotyzmie. Nikogo jednak nie interesowało to, że stanęłam do konkursu na równych prawach ze wszystkimi kandydatami. Moje nazwisko nic nie znaczyło w Chicago. Wuj zrezygnował z udział w komisji, a rodzice Matthew byli formalistami i wiedziałam, że gdybym nie osiągnęła wysokich wyników, nigdy nie pozwoliliby mi odbywać rezydentury w ich szpitalu. Lata praktyki sprawiły, że uodporniłam się na plotki. Nie interesowało mnie, co mają o mnie do powiedzenia ludzie, którzy mnie nie znali.

Niedomknięte rozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz