Wydawało mi się, że niebo runęło mi na głowę. Znalazłam się w piekle, gdzie karano grzeszników miażdżącym bólem w okolicach skroni. Właśnie tam tkwiło źródło mojego cierpienia.
Powoli rozchyliłam powieki, lecz jak tylko uderzyło we mnie oślepiające światło, od razu je zamknęłam. W ustach miałam pustynię. Było mi strasznie gorąco, więc zaczęłam rozważać, czy rzeczywiście nie trafiłam w czeluści piekieł, szczególnie że niewiele pamiętałam z ostatniego wieczoru. Musiałam się upewnić, więc tocząc walkę z samą sobą, otworzyłam oczy. Na szczęście znałam to okno i ściany. Bardzo powoli usiadłam i od razu zakręciło mi się w głowie. Spojrzałam w dół, dostrzegając, że miałam na sobie czarny T-shirt. Sądząc po rozmiarze nie, był mój. Bielizna pozostała na miejscu.
Ciśnienie znów skoczyło mi w górę, gdy po lewej stronie łóżka zastałam sylwetkę owiniętą w kołdrę niczym w kokon.
Nie. Tylko nie to.
Z sercem przyśpieszającym z każdą sekundą, poszukiwałam jakiejkolwiek szczeliny w kokonie, aby dostrzec, kto leżał obok. Udało mi się dostrzec prześwit w okolicach głowy. Znów mi ulżyło, bo zobaczyłam ciemnobrązowe kosmyki długich włosów i zamknięte oko zdecydowanie należące do kobiety. Miałam przy sobie Nayę.
Z zawrotami głowy wstałam z łóżka. Naciągnęłam na tyłek pierwsze, co wpadło mi w ręce, czyli dżinsowe szorty. Związałam włosy w niedbały kok i wyszłam z pokoju. Na korytarzu znalazłam swoje rozrzucone buty oraz torebkę. Na schodach leżała sukienka, którą miałam na sobie zeszłego wieczoru.
Powoli zeszłam ze schodów, napotykając dwie puste butelki po piwie. Leżący obok papierek po Snickersie przekonał mnie, że śmieci należały do mnie. Od zawsze kończyłam imprezę słodyczami i to najczęściej konkretnie tym batonem.
Przechodząc obok frontowych drzwi, usłyszałam silnik samochodu i to nie jeden. Wyjrzałam przez okno i dostrzegłam trzy czarne SUV-y nadciągające od głównej bramy. Nikogo nie zapraszałam, choć już wiele razy przekonałam się, że nie musiałam, bo ludzie czuli się w moim domu jak u siebie.
Otworzyłam drzwi, natykając się na Reda. Przestała mnie dziwić obecność ludzi Hardinga, gdzie tylko się nie obróciłam.
- Kto to? – zapytałam.
- Nie mam pojęcia.
Samochody zatrzymały się jeden za drugim. Wyglądały jak eskorta kogoś ważnego i nadzianego. Bo na maksymalnie czteroletnie lincolny nie mógł pozwolić sobie każdy – na pewno nikt z Bellefont.
Otworzyły się drzwi środkowego samochodu. Wysiadł z nich mężczyzna w ciemnym garniturze, białej koszuli krawacie i skórzanych butach. Było cholernie gorąco, a on miał na sobie wiele warstw materiału.
- Pani Hera Remington? – zapytał, idąc w kierunku werandy.
Znał moje imię i nazwisko, więc nie znalazł się tu przypadkowo.
- Tak – oświadczyłam głośno. – Jak źle wyglądam w skali od zera do dziesięciu? – szepnęłam do Reda.
Facet sprawiał wrażenie, jakby dopiero co opuścił sklep z garniturami Armaniego, a także barbera, bo jego czarny zarost prezentował się idealnie.
- Nie jest źle. Osiem – odparł chłopak.
- Pytam szczerze.
Jeszcze nie widziałam swojego odbicia w lustrze, ale nie czułam się najlepiej, co z pewnością odbiło się na mojej twarzy.
CZYTASZ
Niedomknięte rozdziały
Любовные романыHera ma uporządkowane życie. Jest lekarzem w prestiżowym szpitalu, przygotowuje się do ślubu i ma przy sobie mężczyznę, który ją wspiera. Gdy umiera jej ojciec, z którym żyła w nie najlepszych relacjach, musi wrócić do rodzinnego miasta i uporządkow...