Rozdział 18.

122 36 0
                                    

Leniwie rozchyliłam powieki. Do mojego nosa wdarł się zapach natury skropionej deszczem. Musiało przez całą noc padać, skoro woń nadal unosiła się w powietrzu. Leżałam na brzuchu, więc zadarłam głowę, dostrzegając uchylone okno. Nie ja je otworzyłam.

Odwróciłam się na plecy i szybko rozejrzałam się po sypialni. Byłam sama. Zniknęły wszelkie dowody na to, że ostatnia noc się wydarzyła. Musiałam przyznać przed samą sobą, że chciałam obudzić się obok niego.

Poszłam pod prysznic, a następnie zabrałam się za ogarnięcie sypialni. Moje ubrania leżały na wielkiej stercie, więc po pierwsze musiałam zrobić pranie, a po drugie, część z nich odłożyć do szafy. Walizkę, która dotychczas leżała na środku pokoju, wsunęłam pod łóżko. Uporządkowałam również kosmetyki przy zlewie. Następnie wyniosłam rzeczy do pralni.

Po domu krążyła ekipa sprzątająca, choć ja jej nie zamówiłam. Wszystkiemu dowodziła Naya, która zdecydowanie miała umiejętności zarządcze.

- Widziałaś Arsa? – zapytałam kobiety.

- Nie. Ostatni raz widzieliśmy się wczoraj, gdy poprosił, abym załatwiła na rano ludzi do sprzątania – wyjaśniła.

Przeszłam do kuchni, gdzie zaparzyłam kawę, po czym wyszłam na taras. Zamierzałam przysiąść na ratanowym fotelu z widokiem na jezioro, lecz dostrzegłam kogoś na pomoście. Szybko się zorientowałam, że znalazłam swoją zgubę. Odstawiłam kawę na stolik i ruszyłam w kierunku wody.

Nie pamiętałam, kiedy dokładnie zasnęłam. Bardzo chciałam wysłuchać Arsa, lecz zmęczenie zwyciężyło.

- Myślałam, że uciekłeś – zażartowałam, wchodząc na pomost.

- Od ciebie? Nigdy.

To nie był głos, który chciałam usłyszeć. Gdy postać odwróciła się do mnie, zatrzymałam się w półkroku. Patrzyłam na Hardinga, lecz nie był to Ars. Marcus, starszy brat Arsa wpatrywał się we mnie z szelmowskim uśmiechem. Byli do siebie bardzo podobni. Identyczne oczy, nos, nawet wysoki wzrost, który zdecydowanie odziedziczyli po ojcu. Usta Marcusa wydawały się trochę węższe, a jego twarz porastał ciemny, kilkudniowy zarost.

- Spodziewałem się, że będę musiał umówić się do królowej na audiencję, a tu proszę... Sama do mnie przyszła – ironizował.

Kiedyś obaj bracia wzbudzali respekt. Nie uchodzili za złotych chłopców, którzy chętnie przeprowadzali staruszki przez ulicę czy zarażali optymizmem. Jednak już wtedy Marcus miał w sobie nieprzyjemny mrok, przez który zawsze wolałam pozostać w bezpiecznej odległości od niego. To przeczucie nie minęło.

- A więc wróciłaś do Bellefont, a mój braciszek przyleciał do ciebie niczym szczeniak spragniony atencji swojej pani... – Wsunęłam ręce w kieszenie spodni.

- Co tu robisz? – Nie zamierzałam podjąć jego retoryki.

Uświadomiłam sobie, że go jedynego nie spotkałam, odkąd przyjechałam do Bellefont. Wszyscy przyjaciele Arsa, jak dawniej, krążyli wokół niego z wyjątkiem brata.

- Dowiedziałem się o imprezie, na którą nikt mnie nie zaprosił. – Spacerowym krokiem zaczął iść w moją stronę.

Tacy jak on czerpali satysfakcję ze strachu innych. Schlebiała im więc, zamiast się wycofać, postanowiłam twardo stać. W końcu nie widziałam powodów, aby zamierzał mnie skrzywdzić.

- Impreza była dla wszystkich mieszkańców Bellefont. Nie wysłałam indywidualnych zaproszeń – odparłam.

- Nie dotarła do mnie ta informacja.

Niedomknięte rozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz