Śmierć nigdy nie była dla mnie czymś obcym. Od dziecka słyszałam jej echo. Jako czterolatka straciłam matkę, następnie kostucha zabrała moich dziadków i babcie. Słyszałam również o kilku śmiertelnych wypadkach w fabryce ojca, a później przyszły studia – pierwsza wizyta w kostnicy, staż na oddziale ratunkowym, gdzie widziałam sceny rodem z horrorów, aż dotarłam na salę operacyjną. Zadaniem lekarzy było ratowanie ludzkiego życia. Myśleliśmy o sobie niczym o bogach, w końcu w naszych rękach spoczywało ludzkie życie. Nigdy nie wchodziliśmy na salę operacyjną, myśląc o przegranej. Dlatego, gdy rozlegał się jednostajny, piskliwy dźwięk, a na ekranie pojawiała się prosta linia, czuliśmy się, jakby i nasze życie dobiegło końca. Mówi się, że lekarze z czasem uodparniają się na śmierć – nic bardziej mylnego. My tylko uczymy się z nią radzić, bo jeżeli kiedykolwiek człowiek stanie się obojętny na śmierć, utraci swoje człowieczeństwo.
Obserwując swoje czyste ręce, na których nie dało się dostrzec gołym okiem ani odrobiny brudu, zastanawiałam się, czy Ars wahał się przed pociągnięciem za spust. Czy czuł cokolwiek chwilę przed tym, gdy skazał człowieka na śmierć?
Odsunęłam od policzka chłodzący okład, który miał zmniejszyć opuchliznę po uderzeniu. Warga przestała krwawić już w drodze powrotnej. Nosiłam na sobie ślady przemocy, lecz to nie było nic poważnego. Zbyt wiele w życiu widziałam, aby przejąć się tą błahostką.
Wyszłam z łazienki z narastającym bólem głowy. Podejrzewałam, że nie miał nic wspólnego z fizycznością, a jedynie stanowił odzwierciedlenie tego, co działo się w moim umyśle, gdzie panował chaos.
Potrzebowałam wody – jakby mogła mnie oczyścić – dlatego wyszłam z sypialni. Tego wieczoru w domu panowała cisza. Nie słyszałam jazgotu mężczyzn, którzy zeszłej nocy pomylili mój salon z przydrożnym barem. Już miałam zejść schodami, gdy usłyszałam odgłosy dochodzące z dalszej części korytarza. Nikogo nie powinno być na piętrze, a szczególnie w części, gdzie znajdowała się dawna sypialnia ojca. Cofnęłam się i niczym dziesięcioletnia Hera zakradłam się pod drzwi, za które nigdy nie wchodziłam. Usłyszałam szuranie po podłodze, a po chwili, jakby upadło coś niedużego.
Dom mógł służyć za scenografię niejednego horroru. Był zadbany, lecz jego wielkość, ciemne zakamarki w połączeniu z historiami o duchach czy religii voodoo, które towarzyszyły mi od dziecka, sprawiły, że włoski na moich rękach stanęły dęba. Nie wierzyłam w duchy, ale gdzieś w tyle głowy pamiętałam opowieści o opętaniu i dziwnych rytuałach.
Zawahałam się przed naciśnięciem klamki. Tchórzyłam? Jeszcze kilka dni w Bellefont i udam się do kapłanki, prosząc o błogosławieństwo. Nie mogłam sobie na to pozwolić, więc z impetem nacisnęłam klamkę. Zamiast ducha ojca w sypialni dostrzegłam Arsa. Zastałam go w samym ręczniku opasanym wokół bioder. Jego włosy były wilgotne, a na ramionach i klatce piersiowej dostrzegłam krople wody. Szybciej spodziewałam się zastać tu zjawę niż Hardinga i to w tym stanie. Moje nieposłuszne spojrzenie omiotło wzrokiem jego ciało. Imponujące, to słowo cisnęło mi się na usta, lecz się powstrzymałam. Błyszcząca, opalona skóra pokrywała twarde mięśnie. Aż zaschło mi w ustach. Oderwałam wzrok od mężczyzny, dopiero gdy przypadkiem odnalazłam chytry uśmieszek na jego twarzy.
- Co tu robisz? – Podniosłam głos w akcie obrony. Nie powinnam na niego patrzeć, gdy był praktycznie nagi.
Po chwili uświadomiłam sobie, że Ars stał w sypialni, do której nikt nie powinien zaglądać. Miał do wyboru osiem innych. Nie tylko się w niej znalazł, ale także rozgościł. Omiotłam wzrokiem wnętrze, dostrzegając telefon podłączony do ładowania na szafce nocnej czy torbę podróżną na łóżku. Na fotelu leżały jeansy i T-shirt. Rzeczy ojca już wcześniej zostały uprzątnięte i przeniesione do piwnicy.
CZYTASZ
Niedomknięte rozdziały
RomantizmHera ma uporządkowane życie. Jest lekarzem w prestiżowym szpitalu, przygotowuje się do ślubu i ma przy sobie mężczyznę, który ją wspiera. Gdy umiera jej ojciec, z którym żyła w nie najlepszych relacjach, musi wrócić do rodzinnego miasta i uporządkow...