Rozdział 17.

120 35 3
                                    

Przyjęcie w moim domu zbliżało się nieuchronnie. Obserwowałam przez okno, jak kobieta z firmy eventowej instruowała kelnerów, wskazując na różne obiekty. Floryści rozstawiali ostatnie bukiety pomarańczowych róż, a personel sprzątający niemal na kolanach przeczesywał trawnik w poszukiwaniu pozostałości styropianu czy tektury, których jeszcze dwie godziny wcześniej było pełno. Na szczęście ja musiałam się jedynie ubrać, pomalować i uczesać. Większość zadań odhaczyłam. Zostało mi tylko założenie białej sukienki i będę gotowa.

Nie mogłam się doczekać, aż burmistrz, jego żona oraz pozostałe towarzystwo egocentryków z północy zorientują się, że znacząco rozszerzyłam listę gości. Miałam wielką ochotę utrzeć im nosa.

Dochodziła czwarta po południu, więc zdjęłam z wieszaka sukienkę. Kupiłam ją podczas wizyty w Baton Rouge. Spodobał mi się jej elegancki, a zarazem delikatny skrój. Miała bufiaste, opadające rękawki. Od talii zwiewny materiał był delikatnie rozkloszowany z głębokim rozcięciem wzdłuż lewej nogi. Początkowo zamierzałam wzbogacić dekolt złotym łańcuszkiem, lecz przed lustrem uznałam, że przez brak zdobień materiału mogłam pozwolić sobie na coś więcej. Nie zabrałam z Chicago kuferka a biżuterią, więc nie miałam z czego wybierać. Dlatego musiałam skorzystać z zawartości sejmu. Ojciec trzymał tam biżuterię mamy, z której nikt nie korzystał po jej śmierci, bo nie było ku temu okazji.

Zeszłam do gabinetu. Wpisałam kod, który zostawił mi mecenas Mayers w dokumentach. Pierwszy raz miałam okazję przyjrzeć się jego zawartości. Poza gotówką w różnych walutach, kilkoma teczkami z dokumentami, znalazłam dwa pudełka wyłożone atłasem. Sięgnęłam po pierwsze. Jego zawartość stanowił naszyjnik z brązowym diamentem. Obróciłam się za siebie, gdzie na ścianie wisiał obraz mojej mamy mającej na szyi dokładnie tę samą biżuterię. Kolor nie był przypadkowy. Odzwierciedlał barwę naszych tęczówek. Bez namysłu i zaglądania do drugiego pudełka, zdecydowałam się właśnie na ten naszyjnik.

Już miałam zamykać sejf, gdy moją uwagę przykuło metalowe pudełko. Nie wyglądało porządnie, a raczej jak coś, co pozostało po specjalnej edycji jakichś pralin – kompletnie nie w stylu ojca. Kuszona ciekawością sięgnęłam po przedmiot. Gdy go otworzyłam, ujrzałam zżółknięte kartki papieru zgięte na pół. Wyprostowałam je, a następnie zaczęłam czytać odręczne pismo. Od razu je rozpoznałam. To samo widniało w pamiętniku mamy, który lata temu znalazłam w jej rzeczach.

11 maja 1999 r.

Czuję, że z każdym dniem jest tylko gorzej. Popadam w marazm. Nie mam się czym zmęczyć, a jednak każdego kolejnego poranka, wydaje mi się, jakbym całą noc biegała. Jestem zmęczona nudą i...

Urwałam, słysząc, że ktoś wykrzykiwał moje imię. Schowałam kartki z powrotem do skrzynki, a ją umieściłam w sejfie. Jak tylko drzwi do gabinetu się otworzyły, zerwałam się na baczność.

- Tu jesteś, Hero. – Marissa z ulgą wypuściła powietrze. – Właśnie przyszli pierwsi goście. Jako gospodyni przyjęcia powinnaś ich przywitać.

Kiwnęłam głową.

- Pomożesz mi zapiąć. – Uniosłam w górę naszyjnik.

- Chętnie. – Kobieta przejęła ode mnie biżuterię. – Jest piękny i wygląda na drogi.

Skoro ojciec trzymał go w sejfie, na pewno był warty powyżej pięćdziesięciu tysięcy dolarów, lecz tego jej nie wyjawiłam.

- Dziękuję – powiedziałam, gdy diament na złotym łańcuszku znalazł się na mojej szyi.

Wyszłyśmy do ogrodu. Witając się z gośćmi, myślałam o tym, co znalazłam. Pamiętnik mamy miał wiele wyrwanych stron. Myślałam, że po prostu pozbyła się ich, bo nie spodobało się jej to, co napisała. Jednak wtedy papier znalazłby się w koszu, a nie zamknięty w sejfie.

Niedomknięte rozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz