Hiszpania

1.3K 45 9
                                    

Wstaliśmy o piątej aby być wcześniej na lotnisku tak jak powinno się to zawsze robić.

Od samego rana byłam roztargniona i stresowałam się.

Pomimo to,że właśnie za kilka godzin będę w słonecznej Hiszpanii,jak o tym myślałam zbierało mi się na wymioty.

Czułam się jakbym miała zaraz upaść i więcej już nie wstać.

Wszyscy byliśmy dziwni.

Luke i Fuerte pokłócili się rano o to,że jego przyjaciel za mocno oddychał,a drugiego to wkurzało.

Sophie wypiła z sześć herbat w ciągu 30 minut.

Apollo był nie obecny gdyż wsadził do swoich uszu słuchawki i odizolował się od nas.

Ja natomiast straciłam ze stolika kubek z kawą na co wszyscy nagle oprzytomnieli i zwrócili uwagę na mnie.

-Kurwa-przeklnęłam pod nosem pocierając swoje zaspane oczy.

Wstałam z kanapy zaczynając zbierać potłuczone szkło jednak niefortunnie jedynym się skaleczyłam,a krew popłynęła ciurkiem na podłogę.

-Liv,uważaj-doszedł do moich uszu głos Fuertego,który w kilka sekund znalazł się koło mnie chwytając za nadgarstek abym wstała.

Byłam jak w transie gdyż tylko wlepiałam wzrok w rozcięcie na palcu z którego sączyła się krew.

-Pójdę po apteczkę-oznajmiła Sophie kierując się pędem do innego pokoju.

Czułam na sobie wzrok Fuertego jednak ja nie uraczyłam go swoim bo byłam jak nie ja.

-Muszę się przewietrzyć-wybełkotałam odchodząc od chłopaka niemal wyrywając się z jego chwytu.

Biegiem niemal wyleciałam przez drzwi wyjściowe znajdując się na dworze.

Zimny wiatr owiał moje ciało gdyż miałam na sobie tylko za dużą białą bluzę z kapturem,a do tego czarne kolarki.

Na nogach miałam długie białe skarpetki Nike,które świetnie komponowały się z tego samego koloru butami sportowymi.

Moje oczy zapiekły,a ja nie chciałam aby ktoś zobaczył w jakim stanie byłam.

Bałam się,bałam się tego co nas czeka.

Wszystkich.

To mógł być lot w jedną stronę bez drogi ucieczki.

Udałam się do swojego ulubionego miejsca czyli białej wielkiej altanki,która pomimo pogody jaka panowała i tak zapierała dech w piersiach.

Kwiaty powiewały na boki,a ja migiem usiadłam na miękkiej poduszce opierając głowę o jedną z belek.

Rana nadal krwawiła więc wystawiłam swoją rękę aby krew spływała na ziemię.

-Liv co się dzieje?-usłyszałam głos Fuertego,który doszedł od mojej prawej strony.

-Nic-odparłam pozostawiając w swojej pozycji.

Nagle poczułam ciepłe dłonie,które złapały moje policzki na co momentalnie otworzyłam oczy napotykając się na brązowe tęczówki.

-Tak możesz sobie kłamać ich,a nie mnie-dotknął mojej dłoni na której była rana zaczynając ją opatrywać.

-Po prostu się boję-wpuściłam powietrze znów kładąc swoją głowę na drewnianej części altanki.

Chłopak zerknął na mnie kątem oka przy tym zaciskając swoje wargi w linie.

-Liv Walker się czegoś boi?-spytał na co posłałam mu zdziwione spojrzenie-To aż niewiarygodne.

Mi Alma Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz