Rozdział 1 (Kasjopeja)

349 10 14
                                    

Deapolis drżało od gromkiego śmiechu mieszkańców, którzy zebrali się na Placu Prawdy. Wszyscy ciągnęli tu całymi rodzinami. Przyprowadzili też swoich przyjaciół. Prezydent Veritas chwycił spoconymi dłońmi pasek od spodni i zarżał. Kiedy zdołał opanować konwulsje swojego ciała wywołane rozbawieniem, przysunął mikrofon do ust ukrytych pod gęstym wąsem. Jego policzki żarzyły się czerwienią. Był w swoim żywiole. Spojrzał na moment niepewnym wzrokiem na czarną kopułę otaczającą Deapolis, za którą nie było już nic.

– W świecie przed Upadkiem Neil Armstrong był uważany za pierwszego człowieka na Księżycu – kontynuował swoją przemowę Prezydent Veritas. – Kiedy stanął na powierzchni, powiedział: „To mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla Hollywood". – Prezydent nie zdążył zakryć ust i opluł mikrofon, omal nie spadając z mównicy przez kolejne spazmy śmiechu.

Mama i tata stojący tuż przede mną trzymali się za boki, jakby zaraz miały im odpaść. Moja przyjaciółka Atena, która stała wraz ze swoją rodziną obok nas, próbowała wychwycić mnie wzrokiem, przecierając raz po raz załzawione oczy.

Ja się po prostu uśmiechałam i obserwowałam otoczenie.

Lubiłam Święto Prawdy, bo przynosiło ludziom tyle radości.

Nieopodal, po chodniku na wydzielonym pasie przechadzał się policjant. Bacznie obserwował twarze mieszkańców.

Natychmiast zmusiłam się do intensywnego śmiechu. Nie chciałam, aby ktokolwiek miał wobec mnie wątpliwości. To co mówił prezydent śmieszyło mnie. Naprawdę. Atena podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu. Na jej skórze zatrzymało się kilka kropel potu, ale mimo to pachniała jak różany krzew.

– No nie mogę. To chyba najlepsiejszuńsie Święto Prawdy w historii – powiedziała, wymachując ramionami.

Przytaknęłam jej.

Wokół panował hałas, więc trudno było się wzajemnie zrozumieć.

Próbowała mi coś powiedzieć. Patrzyła się na coś za mną. Mrużyła oczy i krzywiła usta. Jej radosne, beztroskie oblicze wyparowało.

– Czym się różni okrągłoziemiec od normalnych ludzi? – Prezydent zawiesił pytanie w powietrzu, jakby ktoś miał mu odpowiedzieć. – Ma IQ na poziomie okrągłego zera! Po prawej i lewej stronie prezydenta Veritasa stanęli kapłani światła, tak zwane promienie. Odziani byli w żółte, luźne szaty. Na każdej szacie były wyszyte trzy słupy,

symbolizujące moc światła Jedynej. Na kolejny żart prezydenta kapłani złapali się za brzuchy i widowiskowo zaśmiali się do mikrofonu, aby zachęcić do tego resztę. Świat przeszła fala radości.

Odwróciłam się za siebie.

W tłumie rechoczących ludzi stał piegowaty, rudy chłopak. Nie śmiał się z żartów Prezydenta. Biła od niego ponura aura, zaciskał pięść. To był Cyryl. Znaliśmy się odkąd byliśmy mali. Jego rodzice umarli wcześnie, dlatego wychowywał się w Domu Dzieci.

Przyjaźniliśmy się. Chyba mogę tak powiedzieć. Chociaż z roku na rok coraz bardziej czułam jak między nami rośnie dystans. Ja brnęłam w świat dorosłych, przyjmując kolejne wyzwania, a on tkwił w swoich fantazjach. Niebezpiecznych fantazjach.

– Ten twój kolega to dziwolążnik – powiedziała mi do ucha Atena, a ja wzdrygnęłam się z obrzydzeniem na kolejne słowo wymyślone przez nią. – Nie boisz się o to co ludzie powiedzą jeśli będziesz się z nim zadawała?

Nie chciałam, żeby pomyśleli, że jestem dziwna. Miała trochę racji.

Spojrzałam ponownie na Cyryla. Pochyliłam głowę w przepraszającym geście i zaczęłam się przeciskać między ludźmi.

Cyryl nie od razu mnie zauważył.

Szturchnęłam go, a ten uniósł brwi, rozchylił usta i spojrzał na mnie, jakby dopiero wracał świadomością do siebie.

– No dalej, śmiej się! – Sama się zaśmiałam, aby go zachęcić.

Cyryl w odpowiedzi zmarszczył jedynie czoło.

Patrolujący policjant zwolnił krok i bacznie nas obserwował.

– Cyryl, błagam cię, no zaśmiej się! – syknęłam mu do ucha.

Ludzie odsuwali się od nas. Pewnie czuli niepokój, a może nawet i wstręt. Podczas Święta Prawdy nie ma smutnych ludzi.

Rodzice zauważyli, że odeszłam od nich. Rozglądali się dyskretnie, aby nie zwracać na siebie uwagi. Kiedy w końcu mnie zlokalizowali, ruszyli w moją stronę. Radośnie poklepywali mijanych ludzi po ramionach i śmiali się wraz z nimi.

Rodzice w końcu do mnie dotarli i siłą odciągnęli od Cyryla.

Protestowałam. Nawoływałam Cyryla, aby przywrócić go do porządku. Bałam się, że poniesie za to konsekwencje. Ale on był taki uparty!

Jeden z policjantów podszedł do moich rodziców i dał im pouczenie.

Przeraziło mnie to. Nie chciałam ściągnąć na siebie i swoją rodzinę kłopotów. Wiedziałam, że w głębi duszy Cyryl był dobrym chłopakiem, ale nie dawał mi spokoju z tymi swoimi kontrowersyjnymi teoriami na temat świata. Że rząd nie mówi nam

wszystkiego. Że ślepa wiara w Jedyną to głupota. Że coś musi być za granicą świata. Czasem wściekałam się, że jestem taka bezradna. Nie mogłam zrobić nic, aby mu pomóc.

Policjant, który nas ciągle obserwował w końcu krzyknął coś do Cyryla i zaczął przeciskać się przez tłum, idąc w jego stronę.

Ponownie wybuchły salwy śmiechu.

Prezydent powiedział chyba kolejny żart na temat żałosnego świata przed Upadkiem. Rodzice odciągnęli mnie już dostatecznie daleko i Cyryl zginął mi z oczu. Wszechobecne wściekłe spojrzenia rodziców i postronnych przywołały mnie do porządku.

Uśmiechnęłam się, a następnie zachichotałam.

Brało mnie na wymioty, ale musiałam udawać.

Ludzie wokół byli usatysfakcjonowani moją reakcją i wtórowali mi śmiechem. Niech żyje Deapolis!

Atlas ŚwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz