Rozdział 3 (Drishya)

270 5 9
                                    

– Drishya! Jeszcze nigdy nie widziałam tak leniwej dziewczyny jak ty! No ruszże się i posprzątaj jadalnię! Zaraz będą goście. – Moja najstarsza siostra krzyczała ochrypłym głosem. Była w łazience i trudziła się nad swoim makijażem.

– Czytałam książkę, przepraszam, zaraz...

– Zaraz to ty oślepniesz od tych liter. Ojciec będzie wściekły, jeśli znajdzie choćby okruszek, a wiesz co to oznacza. Masz tylko godzinę do przybycia gości. Ati zwalała wszystko na ojca. Ale każdy wiedział, że to macocha zrobiłaby awanturę, a nie tata.

– To nie moi goście – mruknęłam tak, że nikt nie usłyszał i poszłam sprzątać. Tak to w mojej rodzinie zawsze wyglądało. Byłam najmłodsza z całego rodzeństwa i każdy się mną wysługiwał. Siostry i macocha mówiły, że mam nie narzekać i się przyzwyczajać, bo sprzątanie i gotowanie to rola prawdziwej kobiety. Jak mogły tak mówić? Gdyby mama żyła, to by im pokazała.

Ja chciałam się uczyć, czytać, poznawać świat, a nie gnić w domu.

Ojciec mówił, że nie powinnam się tak przejmować nauką, bo jestem kobietą i jak już wyjdę za mąż, to i tak będę musiała zrezygnować ze studiów. Ale ja naprawdę bardzo chciałam się uczyć. Wiedza to oręż, którym mogłabym wywalczyć sobie wolność.

Nie w głowie mi ślub. Cała rodzina, a mam ją naprawdę dużą, naciska, że powinnam się w końcu zdecydować, bo mam już siedemnaście lat i umrę jako stara panna. Spieszyłam się, żeby wszystko dokładnie wypucować, bo chciałam jeszcze zdążyć przewertować kilka kartek „Wachlarza Lady Windermere" Oscara Wilda. Fascynował mnie ich świat intryg i niedopowiedzeń. Często podczas czytania książek wyobrażałam sobie, że jestem w miejscu akcji, pośród postaci. Tylko one mnie nie zauważają, bo stoję gdzieś na uboczu, za ścianą.

Kiedy skończyłam, siostra kazała mi się wykąpać i przywdziać specjalne sari. Mówiła, że to bardzo ważni goście i nie możemy przynieść wstydu ojcu. Po kąpieli założyłam zielone sari z czerwono-złotymi zakończeniami, oraz przykleiłam na czoło tilakę – czerwoną kropkę. Otworzyłam małe, bogato zdobione, kolorowe pudełko i wybrałam czerwony kolczyk, który umieściłam w nosie. Jest on symbolem mojej przynależności do kasty braminów – najwyższej kasty w Indiach. 

 Dla mnie kasty nie mają żadnego znaczenia, ale dla moich sióstr, brata, ojca imacochy jest to bardzo ważne. Rodzina nie pozwala mi się zadawać z ludźmi spoza mojej kasty. Patrzy na nich z góry. Jak nie do końca na ludzi. Nawet posiłek musi być przygotowany przez bramina. W przeciwnym razie spożywałabym pokarm z „nieczystych rąk".

Dla mnie to wszystko nie grało roli. Człowiek to człowiek. I tylko jego czyny go definiują, a nie urodzenie.

Miałam wielu przyjaciół pośród, jak to określała moja macocha „pospólstwa". Niestety wszyscy wyjechali, albo w inne części Indii, albo do Europy. Poszukiwali lepszego życia.

Bez nich czułam się bardzo samotna. Nigdy nie dogadywałam się z nikim z rodziny. Z tego co słyszałam, moja mama była inna. Nikt w rodzinie jej nie lubił. Mówią, że była nieodpowiedzialna, pozbawiona manier i chora umysłowo. Najczęściej tak określała mamę macocha i jej córki a nasz ojciec nie stawał w jej obronie. W takich chwilach miałam ochotę wydłubać im oczy pazurami.

Pewnego dnia słuchałam sobie płyty Rickiego Martina, którą kupiłam wraz z pięcioma koleżankami ze szkoły (każda z nas miała do niej prawo przez cały miesiąc, a potem musiała przekazać ją innej dziewczynie w kolejce).

Macocha wparowała do mojego pokoju i zabrała płytę. Powiedziała, że nie powinnam słuchać tego zachodniego brzękolenia, które sprawia, że dziewczynki zachowują się jak dziwki. Koleżanki do tej pory nie wybaczyły mi utraty płyty.

Myślę, że macocha po prostu nienawidziła wszystkiego co ja kochałam. Może widziała we mnie konkurencję? Owoc miłości ojca do innej kobiety?

Gdyby chociaż ojciec zechciał zauważyć co się w tym domu dzieje, moje życie wyglądałoby inaczej. Niestety w nim też nie miałam oparcia.

Kiedy byłam już gotowa, wróciłam do kuchni i zobaczyłam, że macocha z jej córkami znosi tradycyjne potrawy. Zniewalający zapach pierożków momo i pysznego chlebka naan zaatakował moje nozdrza i pozwolił mi na chwilę zapomnieć jak bardzo nienawidzę swojej „rodziny".

– Co tak stoisz? No pomóż nam – szepnęła macocha, robiąc sobie przerwy na oddech. Bez słowa ruszyłam do pomocy, aż w końcu zastawiłyśmy cały stół. Na końcu pokoju zobaczyłam zadowolonego ojca. Podszedł do mnie i położył swoją wielką dłoń na tył mojej głowy, ostrożnie, aby nie zepsuć mi fryzury. Przysunął mnie do siebie i pocałował w czoło. – Mam coś dla ciebie – powiedział z uśmiechem i wyciągnął z kieszeni kamizelki błyszczący naszyjnik z purpurowym klejnotem. Byłam w głębokim szoku. Bezwiednie otworzyłam szerzej oczy i stanęłam na palcach jak baletnica, kiedy ojciec wieszał mi go na

szyi.

– To twój wielki dzień.

– Czemu „wielki"? – zapytałam.

– Co się mówi? – upomniała mnie macocha, zerkając z ciekawością z daleka. 

– Dziękuję – wyszeptałam do ojca.

– Nosiła go twoja matka. Stwierdziłem, że to najlepszy czas, aby ci go przekazać. Czułam ciężki wzrok najstarszej siostry i macochy. Ale byłam dumna, że noszę coś tak pięknego, co należało do mamy i to dodawało mi siły. Niech zazdroszczą! Nie mają prawa położyć swoich chciwych łap na nim.

Ktoś zapukał do naszych drzwi. Ojciec się zerwał jak poparzony i z uśmiechem na ustach pognał do drzwi. Chwilę stał w progu i prowadził ożywioną rozmowę aż w końcu wszedł do kuchni z młodzieńcem odzianym w drogi, szary bandgala – odświętny, nowoczesny strój, przypominający europejski garnitur. Mężczyzna był wyraźnie zestresowany, ale starał się to ukryć. Miał skórę w odcieniu oliwkowym, był dużo jaśniejszy ode mnie. Jego twarz była gładka jak aksamit a włosy zaczesane wysoko. Znajdował się na nich co najmniej kilogram żelu, wyglądały jak wymyślna stalowa konstrukcja.

Zapytał o coś mojego ojca i poprawił, czerwoną broszkę na piersi, która również wyglądała na drogocenną.

Ojciec dyskretnie, ale niedostatecznie, bo w końcu to zauważyłam, wskazał w moim kierunku a gość natychmiast na mnie spojrzał swoimi cielęcymi, rozmarzonymi ślepiami. Kiedy się do mnie zbliżył, poczułam ostry zapach jego perfum. Jak już był dostatecznie blisko, zauważyłam, że miał wielki, płaski nos i duże usta.

– Pranav Razdan, to dla mnie zaszczyt w końcu móc cię spotkać.

– „W końcu"?

Całe szczęście wyparowało ze mnie, zamarzło, i roztrzaskało się na kawałki jak sople lodu.

Dygnęłam ledwo zauważalnie.

„W końcu"? Oni to planowali za moimi plecami i nic mi nie powiedzieli? Zostałam zdradzona przez własnego ojca. Widziałam złośliwe uśmieszki na twarzach siostry i macochy. Nikt mi o niczym nie powiedział, bo wiedzieli, że bym nie przyszła. – Proszę, usiądź drogi Pranavie. Drishya chętnie usiądzie obok ciebie – ojciec spojrzał na mnie wymownie.

Zaczęłam się trząść. Posłusznie usiadłam. W jednym momencie straciłam apetyt. Macocha, siostry, ojciec – wszyscy byli wyjątkowo radośni. Myśleli, że w końcu poskromili dziką Drishyę. Ja przywdziałam kamienną twarz.

Atlas ŚwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz