Rozdział 10 (Kasjopeja)

251 5 5
                                    


Rodzice byli ubrani bardzo odświętnie. Oboje odwiedzili kosmetyczki i wyciągnęli z głębin swojej szafy najbardziej eleganckie stroje. Ojciec odziany był w granatowy frak z bufiastymi koronkami przy kołnierzu i rękawach. A matka przyszła w srebrnej sukni przylegającej do jej zgrabnego ciała. Widać było wyraźnie jej ponętne kształty.

Podeszła do mnie i chwyciła krawędzie mojej sukienki. Potrząsnęła głową i westchnęła ciężko.

– Wyglądasz w niej jak balon. – Poprawiła moją grzywkę kilka razy, w pełnym skupieniu i z chirurgiczną ostrożnością. – Kiedy ty ostatni raz byłaś u kosmetyczki? – Ostatnio nie miałam czasu. – Założyłam za siebie ręce i opuściłam głowę. – Wymówki, wymówki. – Matka cmoknęła z dezaprobatą.

Ojciec podszedł do nas z poważną miną. Palce u rąk miał splecione.

– Dziś staniesz oko w oko ze swoją boginią. Czy ty bierzesz to na poważnie? – Pochylił się w moją stronę i uniósł złoty okular, badając mnie uważnie. – Starałam się – odparłam szeptem, nie podnosząc głowy.

Ojciec przez chwilę milczał.

– Nie widać – odparł i pocałował mnie w czoło. – Zaraz będę, poczekajcie na mnie. – Wyszedł gdzieś w pośpiechu, zostawiając mnie samą z mamą. Czułam jak wnętrzności przewracały mi się w brzuchu. Wiedziałam, że mieli rację, ale co mogłam zrobić?

Po godzinie ojciec wrócił z gorsetem wyszczuplającym. Kazał mi go włożyć. Ledwo mogłam w nim oddychać.

Matka przyniosła mi swoją starą, różową suknię z koronkami. Powiedziała, że nie pokazałaby się ze mną w tym, w czym przyszłam. Przejrzałam się ostatni raz w lustrze. Wyglądałam jak ich kochana, idealna córka. Jednak w swoim odbiciu nigdzie nie potrafiłam odnaleźć siebie.

#

Rodzicom udało się załatwić miejsce w szeregu niedaleko centrum widowiska. Zebrało się tu całe Deapolis. Tłumy ludzi ciągnęły się po placu i dalszymi ulicami. Ci, którzy mieli szczęście mieszkać tuż przy placu wyglądali całymi rodzinami z okien i balkonów. Zainstalowano też na obrzeżach tymczasowe trybuny, aby pomieścić więcej osób. Jedni milczeli w skupieniu, inni nie potrafili się zamknąć, dyskutując jak może wyglądać Jedyna.

Matka z ojcem bez przerwy poprawiali mi włosy i ubranie, i ciągle kazali mi się prostować.

Ziemia się zatrzęsła, delikatnie, jakby chciała nam coś powiedzieć.

– Nadchodzi! Czujecie ją, mieszkańcy Deapolis? Waszą zbawczynię? Czujecie? – minister Artur Bhane, szanowany polityk, uniósł ręce w górę.

U sklepienia kopuły, w miejscu na szczycie naszego świata, gdzie zaczynał się Wieczny Mrok, pojawił się snop złotego światła, który wirował przez chwilę i mieszał się z ciemnością.

Ludzie piszczeli, mdleli, szeptali, wzdychali i szlochali.

Mama ścisnęła mój nadgarstek tak mocno, że ręka mi zdrętwiała.

Prezydent wyszedł przed piedestał, uklęknął wraz z ministrem i każdy mieszkaniec Deapolis uczynił to samo.

Światło schodziło coraz niżej, między wieżowce. Zawisło nad naszymi głowami. – Ty, która nas ocaliłaś od Mroku Wiecznego. Ty, która sprowadzasz światło do serc naszych, o Jedyna pani, Strażniczko, Matko, ofiarujemy ci nasze życia i serca, i ufamy ci bezgranicznie. Prosimy, pobłogosław nas światłem swym, które rozprasza nawet Wieczny Mrok. – Śpiew setek tysięcy ludzi zlał się w jeden potężny głos, który trząsł światem u posad. Wraz z modlitwą, światło Jedynej jeszcze bardziej rozbłysło, aby wypełnić każdy ciemny zakątek.

Atlas ŚwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz