Rozdział 21 (Kasjopeja)

197 3 1
                                    

Po krótkiej chwili w czasach Drishyi, oraz równie krótkim pobycie w Librapolis nie byłam już taka sama. Coś się we mnie zmieniło. Po raz pierwszy w życiu śmiałam pomyśleć, że może Cyryl miał rację. Może jest we mnie marzycielka i rebeliantka (czy te dwa słowa są spokrewnione?). Postanowiłam wyjść ze swojej bezpiecznej skorupki. Pora na to, aby ptaszyna wyjrzała na świat poza nią. Dlatego też zdecydowałam się spotkać z Maricruz. 

Próbowałam przekonać Drishyę, aby trzymała się od tych spraw z daleka, ale ona nie dawała za wygraną.

Szłyśmy wąską uliczką. Czasem zwężała się tak, że musiałam iść kawałek bokiem. Drogę przeciął nam dron-pająk. Mała główka zamiast tułowia po środku i osiemchudych nóg dookoła. Każda noga miała inny kolor, a głowa była biała. Śpiewał wesołąpiosenkę, pędząc gdzieś prostopadłą ulicą.


Początkowo wystraszyłyśmy się go, ale kiedy zrozumiałyśmy, że nic nam nie grozi,spojrzałyśmy na siebie i się roześmiałyśmy jednocześnie.– Niedługo będziemy na miejscu. Dziękuję, że mi towarzyszysz – powiedziałam, bomimo, że nie chciałam jej w to mieszać, takie były moje prawdziwe uczucia.– Cała przyjemność po mojej stronie.– Widziałam to.– Co widziałaś? – zapytała Drishya.– To co wczoraj zrobiłaś. Wstyd mi, że byłaś przy tym kiedy ta kobieta mniepopchnęła.

Drishya wydała z siebie przeciągłe „a!".

– O tym mówisz. Wybacz jeśli zrobiłam głupotę.– Żartujesz? – odparłam, powstrzymując się od śmiechu. – Jeszcze nigdy nie czułamtak ogromnej satysfakcji! Aż mam z tego powodu wyrzuty sumienia.– Nie masz ku temu powodów. Ta wiedźma cię znieważyła – odparła Drishya iuniosła wysoko nogę, aby przejść nad stertą żelaznych części, które blokowały ścieżkę.Następnie wyciągnęła dłoń, aby pomóc mi przejść.Trafiłyśmy na szeroki (jak na skromne librapolitańskie standardy) plac, na którymbyły rozłożone metalowe stoły pokryte rdzą. Przy niektórych stali starsi ludzie. Ich dronypomagały im rozłożyć towar i sprzątać.Wielu librapolitańczyków kupowało tu części zamienne dla dronów, warzywa, czyubrania.


Podeszłam do jednego stoiska, na którym leżały ciemnozielone, wysuszone strączkizielonego groszku. Mieli tu mniej możliwości na uprawy rolne. Dużo gorsza ziemia ipowszechny półmrok. Nie dziwota, że plony były marne. Z litości kupiłam garść strączków.Przypomniało mi się jak byliśmy mali i lubiłam z Cyrylem szwędać się po Deapolis. Mojamama przygotowywała nam miskę z zielonym groszkiem posypanym chilli. Chodziliśmymiędzy ulicami rozprawiając o życiu i zajadając się tym przysmakiem.Zauważyłam, że Drishya gdzieś zniknęła. Nie minęło wiele czasu kiedy znalazłam jąpo środku placu przy mosiężnym posągu chłopca unoszącego wysoko krótki miecz.– Kto to? – zapytała Drishya, gładząc brązową figurę.Przyjrzałam się.– Chwila, to niemożliwe. – Poszukałam plakietki z imieniem przy podstawie posągu.– Cyryl, bohater i przyjaciel Librapolis – przeczytałam na głos, najpierw po deapolijsku, apotem po angielsku.– A więc tak wygląda. – Drishya obeszła posąg, przyglądając mu się bacznie. –Wydaje się miły.Przytaknęłam.


– Przepraszam – zawołałam przechodzącą obok nas starszą kobietę z kolorową chustąna głowie. – Dlaczego wybudowano pomnik Cyrylowi?– Dlaczego? – zapytała kobieta. – Jesteś tu nowa?Kiwnęłam twierdząco głową.– Raz – powiedziała kobieta – na tym placu, nie wiadomo skąd, pojawił się ZłotyStrażnik i pojmał dziecko - Mikaela, syna hodowczyni glonów. Był to czas snu, więcniewielu było świadków. Kilkoro librapolitańczyków rzuciło się na ratunek, ale Złoty byłwielki i silny niczym trzech zwyczajnych ludzi. Wtedy pojawił się Cyryl. Wyskoczył na kilkametrów do góry z paralizatorem w ręku i dźgnął nim Złotego w szyję, niewielki skrawekniepokryty zbroją, paraliżując na moment wroga. Wtedy wolną ręką wyciągnął ostrze i raniłnim wroga, a potem z łatwością wyciągnął chłopca z jego ramion.Złoty Strażnik odzyskał panowanie nad ciałem, uciekł w najbliższą uliczkę i ślad ponim zaginął. Mimo wszelkich starań nie zdołaliśmy go pochwycić. Pomnik jestupamiętnieniem tego wydarzenia i symbolem nadziei. Nadziei w zwycięstwo wolności nadrządem. Niech żyje wolność!– Niech żyje Librapolis! – odparłam. – Dziękuję ci za twój czas i tę piękną opowieść.– Żałuj dziewczyno, że nie poznałaś Cyryla. Niestety w końcu i jego dopadli.– Żałuję – odparłam.

Atlas ŚwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz