Rozdział 20 (Drishya)

196 2 0
                                    

Dobrze mi się żyło w Librapolis. Brakowało mi słońca i świeżego powietrza, ale ludzie byli tu bardzo uprzejmi.

Niestety tak samo jak w moich czasach, tutaj i teraz też istniały niebezpieczeństwa. Ludzkość chyba nie potrafi istnieć bez konfliktów.

Rozumiałam strach i obawy Kasjopei. Ona naprawdę kochała swój kraj. Była patriotką. Ale stała teraz na rozdrożu. Nie było możliwości pójścia drogą środkową. Nie istniała taka droga. Oczywiście można było iść środkiem przez chwilę, na początku. Ale z czasem teren stawałby się zbyt trudny do przebrnięcia. Najpierw małe dziury i pagórki, z czasem błotniste rowy, i rzędy krzewów z kolczastymi gałęziami. Nie dało się wyjść z tego bez szwanku. Dlatego Kasjopeja musiała podjąć decyzję. Zaufać rebeliantom i stanąć przeciwko rządowi, czy posłuchać się swego patriotycznego serca?

Jeśli w moim świecie rebeliantami były wszystkie dziewczynki, które nie dawały się wpakować w narzucone z góry role społeczne, to ja już wybrałam moją stronę. Ale mój świat to inna historia.

Poprosiłam Kasjopeję, aby zabrała mnie na powierzchnię. Aby pokazała mi Deapolis, w którym się urodziła i wychowała.

Zgodziła się, ale musiałyśmy zrobić to po kryjomu. Kasjopeja powiedziała, że przybysze z zewnątrz nie są mile widziani na powierzchni.

Miasto budziło podziw ze względu na kunszt architektoniczny. Budynki były wąskie i na obrzeżach sięgały jedynie połowy wysokości centralnych. Te w centrum pięły się wysoko do góry. Chciałoby się rzec, że do nieba, ale nieba tu nie było. Skąd więc brało się światło?

Przyroda przeplatała się z ludzką cywilizacją. Nieliczne gatunki ptaków obsiadały parapety, mury i dachy. Można było zauważyć tu i ówdzie ludzi oraz maszyny, którzy czyścili wszędobylskie ptasie odchody.

Drzewa i kwiaty wyrastały spomiędzy betonu niemal w całym Deapolis, które dane mi było zobaczyć.

Kasjopeja zaprowadziła mnie do dzielnicy, w której rzędy kolorowych budynków na poziomie parteru miały kompaktowe restauracje, piekarnie i kafejki. Wytłumaczyła mi, że ta dzielnica nazywa się Ludus.

Język deapolijski nie był trudny. Przypominał mieszaninę hindi i języków europejskich. Szybko wychwytywałam słówka. Marzyłam sobie, że mogę zamieszkać tu z

Kasjopeją i wieść spokojne życie.

W Deapolis zliczyłam wszystkie rasy świata z moich czasów. Ale dominowali tu ludzie biali.

Zauważyłam, że Deapolijczycy odnosili się do mnie niezwykle życzliwie, ale kiedy Kasjopeja nie patrzyła, obrzucali ją złowrogim wzrokiem i szeptali za jej plecami. Czasem Kasjopeja ich słyszała, ale jej twarz pozostawała radosna i uśmiechnięta. Jednak w momentach kiedy orientowała się, że ktoś coś o niej mówi, widziałam w niej małą zmianę. Napięcie mięśni, ledwo zauważalne drganie warg, czy oka. Przez co ona musiała tu przechodzić?

Nasze światy nas nienawidziły. A ja chciałam ją chronić. Czemu? Bo była wartościową, dobrą osobą.

Kasjopeja kupiła mi miękką bułkę w kształcie idealnej sfery. Była biała i roztaczała przyjemny aromat. Wgryzłam się w nią, początkowo słodkawa, po chwili przeszła w słony smak. Między warstwami ciasta mieściło się wiele bąbelków. Miałam wrażenie, że jem smaczne powietrze, albo chmurę.

Dojrzała kobieta z blond włosami związanymi wysoko w wymyślny kształt, w blado błękitnej sukience ukazującej jej idealne kształty przeszła obok Kasjopei i uderzyła ją barkiem, niby niechcący. Ale nie odezwała się, ani nie spojrzała na nią. Kasjopeja udawała, że nic się nie stało.

Atlas ŚwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz