Rozdział 2 (Kasjopeja)

291 5 7
                                    

Pewnego dnia, gdy jeszcze mieszkałam z rodzicami, wróciłam późno do domu. Nie przewidziałam, że spotkanie Koła Pasjonatów Języków Wymarłych tak bardzo się przeciągnie.

Kiedy zdejmowałam buty matka już stała nieopodal, gotowa do ataku, niczym przebiegły zwierz. Miała bardzo poważną minę, a w rękach trzymała białą kopertę. Tupała niecierpliwie czekając aż się rozbiorę.

Zbliżyłam się do niej niepewnym krokiem, a ona wepchnęła mi kopertę do ręki. Była zaadresowana do mnie, ale już otwarta. Jak zwykle.

Wiedziałam, że miała do tego prawo. W końcu robiła społeczeństwu przysługę. Zajmowała się zboczeniem, wynaturzeniem. Naprowadzała swoje dziecko na prostą drogę. Matka wyraźnie chciała, abym przeczytała list przy niej.

Mimo wewnętrznego oporu i zażenowania zrobiłam jak chciała.

List zaczynał się od bardzo długiego wstępu i pouczenia, w którym szczegółowo wytłumaczono mi, że zaniedbywanie własnego zdrowia, to również osłabianie swojej produktywności i stanu psychicznego, w rezultacie czego tworzy się wyrwa w strukturze społeczeństwa. Zaznaczono, że takie naganne zachowanie nosi znamiona świata przed Upadkiem gdzie panował powszechnie akceptowalny egocentryzm, który do owego Upadku

doprowadził.

Spojrzałam zmieszana na matkę. Chciałam odłożyć list na szafkę obok, ale matka zatrzymała moją rękę i kazała czytać dalej.

W kolejnej części listu wymieniono moje przewinienia.

Całe dwanaście kilogramów nadwagi względem wzorcowych proporcji. Utrzymywane przez co najmniej trzy miesiące z rzędu. Skąd to wiedzieli? Kolejna rzecz. Raz nie stawiłam się na obowiązkowe zebranie studentów. To też zauważyli, mimo, że nie było listy z obecnością.

– Mamo, oni przesadzają. Mówiłam ci, że to tylko chwilowe. – Tym razem odłożyłam list.

Matka uszczypnęła mnie w boczek. Próbowałam się uwolnić, ale nie puszczała. – To jest chwilowe? – poczerwieniała cała na twarzy – To wisi na twoim ciele już z pół roku! Masz szczęście, że przymknęli na to oko. Nie szukaj wymówek, tylko weź się w garść! Przynosisz wstyd swojej rodzinie! Wstyd!

„Przynoszę wstyd" – stałam przed lustrem i patrzyłam na źródło hańby mojej rodziny, na jedyne dziecko i wszelką nadzieję.

Przepraszam.

#

Po konfrontacji z matką, późnym wieczorem wyszłam z domu.

Poszłam do dzielnicy Congressus - spokojnego miejsca, w którym znajdowały się kafejki, restauracje i butiki. Było tu też mnóstwo altanek, parków i sadzawek, przy których ludzie sobie przysiadali i spędzali wolne popołudnia w towarzystwie rodziny, czy przyjaciół.

Dzielnica znajdowała się prawie w samym centrum, z daleka od wszystkich granic z Wiecznym Mrokiem. Wszędzie dookoła tylko urokliwe zielone skupiska roślin, pochowane gdzie nie gdzie w betonowym lesie. Większość budynków w Deapolis to wieżowce. Pozwalało to zachować dużo przestrzeni, jako że mieliśmy ją bardzo ograniczoną.

Usiadłam na krawędzi dachu jednego z niższych, czerwonych budynków, w których za dnia serwowano wysokiej jakości napar ohm i przekąski.

Teraz było tu jeszcze spokojniej. O tej porze ludzie siedzieli już w domach. Z rodzinami.

Blask Jedynej przygasł, pozostawiając nam jedynie bladą poświatę.

Gruba, mała kwiatówka przeleciała nieopodal mnie. Czarna, z czerwonym, puchatym grzbietem. Przysiadła na gałązce krzaka w doniczce, który obsypany był różowymi kwiatami i zaczęła ucztę, żywiąc się nektarem.

Atlas ŚwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz