Rozdział 11 🏀

18 3 0
                                    

Denerwowałam się jak nigdy, chodząc w tę i z powrotem, a mój aparat aż zrobił się ciepły od rąk, które nadmiernie go ściskały. Jakby to miało dać gwarancję idealnych zdjęć... Obiektywy i baterię sprawdziłam już jakieś milion razy. Zaraz zaczynał się mecz, którego byliśmy gospodarzami, widownia była zapełniona po brzegi, ale ja na szczęście miałam idealną miejscówkę przy samym boisku, w miarę z dala od tłumu. Jim siedział obok i tylko przyglądał mi się z pobłażliwym wyrazem twarzy.

Nagle wszyscy zaczęli skandować na widok zawodników wbiegających na boisko. To była moja pierwsza okazja, żeby pstryknąć parę dobrych fotek naszych. Udało mi się wyłapać kilku uśmiechniętych sportowców machających do kibiców. Jedynie Maison wbiegł w pełnym skupieniu, z poważnym wyrazem twarzy, obojętny na okrzyki swoich fanów. Może to był przywilej kapitanów, a może to był po prostu cały Maison cholerny Lee.

Gdy zaczął się mecz, wróciłam na swoje miejsce, zmieniłam obiektyw i wyczekiwałam na momenty idealnych ujęć. Nie miałam doświadczenia z obiektem w ruchu, jednak poczułam się jak ryba w wodzie. Jak tylko wykonałam pierwsze zdjęcie, wiedziałam, że sobie poradzę. To płynęło w mojej krwi, tak jak koszykówka płynęła w żyłach zawodników.

Przy okazji oglądałam mecz i przeżywałam wszystko nie mniej niż reszta kibiców. Nasza drużyna trafiła na równych sobie, cały czas szli łeb w łeb. Maison jako napastnik dawał z siebie wszystko, a przez to, że bardzo często atakował, był ciągłym obiektem moich zdjęć, czy mi się to podobało czy nie. Musiałam przyznać jedno, był w tym dobry, a ujęcia zatrzymywały każdy jego doskonały ruch.

W pewnym momencie mimowolnie przebiegłam wzrokiem po widowni i zobaczyłam Victora i Corę siedzących obok siebie. Normalnie ucieszyłabym się, ale widok mojego przyjaciela sprawiał mi ostatnio jedynie ból. Wciąż nie mogłam przetrawić całej tej pogmatwanej sytuacji i zadawałam sobie jedno pytanie – czy nasza przyjaźń będzie miała jeszcze szansę się obronić. Choć z drugiej strony były tego plusy, może on i Cora naprawdę się do siebie zbliżą. Przy okazji zaczęłam się zastanawiać, czy sama byłabym w stanie popatrzeć na Vicka inaczej niż jak na brata i zdecydowanie stwierdziłam w myślach, że nie. Nawet się przy tym wzdrygnęłam. Naprawdę był dla mnie jak rodzina, dlatego nie czułam ostatnio nic oprócz pustki... 

Gwizdek sędziego wyrwał mnie z pogmatwanych rozmyślań. Minęła połowa meczu, zawodnicy mieli chwilę na zebranie sił i przeanalizowanie błędów, a ja na szybkie przejrzenie zrobionych zdjęć i stwierdzenie, czy w ogóle się do tego nadaję. Wiedziałam, że nie będę obiektywna, więc poprosiłam Jima o pomoc. W tym czasie na boisko wbiegły cheerleaderki, żeby dać swoje show, włączono muzykę i zrobiło się bardzo głośno. Usiadłam obok speca od marketingu i na chwilę przymknęłam oczy, żeby się wyciszyć. Ostatnią rzeczą, jaką bym teraz chciała to wpaść w panikę i popsuć wszystko.

–     Woodlake, wszystko w porządku? – znajomy głos sprawił, że omal nie podskoczyłam na siedzeniu. Gdy otworzyłam oczy, stał przede mną Maison i przyglądał mi się z zatroskanym spojrzeniem. Widać już było po nim zmęczenie, miał rumieńce na twarzy, a jego ciemne włosy układały się w zabawne strąki wokół czoła. – Cholera, właśnie sobie uświadomiłem, że wpakowałem cię na niezłą minę z tą pracą. Nie pomyślałem, że to całe zamieszanie to może być dla ciebie za dużo – stwierdził, raptem niepewnie patrząc na Jima, jakby dopiero uświadomił sobie jego obecność.

–     Spokojnie, panuję nad tym.

–     A powiecie mi, o co chodzi? – Jim wtrącił, dziwnie patrząc to na mnie to na Lee.

–     To nic takiego, czasami mam po prostu małe trudności w tłumie – próbowałam wyjaśnić, na co Maison parsknął pod nosem. Posłałam mu gniewne spojrzenie, ale jak tylko na niego spojrzałam, moją uwagę przykuł duży ekran za jego plecami, na którym właśnie nas pokazywano. Tak, dokładnie... jego i mnie, na dużym ekranie... Nie wiem, jak długo kamera nas śledziła, ale automatycznie zasłoniłam ręką twarz. – Maison, lepiej się obróć. – Chłopak spojrzał za siebie, po czym w odróżnieniu od mojej reakcji, puścił oczko do ekranu, po czym na pełnym luzie oddalił się z powrotem do swojej drużyny zebranej wokół trenera.

To wszystko było cały czas wyświetlane, więc reakcja tłumu była natychmiastowa, a ja, gdy usłyszałam gwizdy i oklaski, miałam ochotę zjechać z plastikowego krzesełka w dół i zapaść się prosto pod ziemię.

–     To twój chłopak? – Jim wypalił nagle, a już myślałam, że gorzej być nie może.

–     W życiu nie – parsknęłam. – Skąd ci to przyszło do głowy?

–     Nie wiem, tak się zachowuje.

–     Lepiej sprawdźmy wreszcie te fotki, bo zaraz koniec przerwy – ucięłam temat, bo naprawdę nie wiedziałam nawet, jak to skomentować. 

Po tym, jak Jim stwierdził, że moje zdjęcia naprawdę robią wrażenie, podbudowana wróciłam do roboty. Wynik meczu był cały czas wyrównany, więc dało się wszem i wobec wyczuć narastające napięcie. Najlepiej oddawały to zdjęcia. Zawodnicy byli już zmęczeni, więc każdy ich wysiłek kosztował ich dodatkowy grymas na twarzy. Z kolei spojrzenia kibiców były pełne napięcia a zarazem nadziei na wygraną. To wszystko rejestrowały moje ujęcia, klatka po klatce. Jim stwierdził, że takich zdjęć ta drużyna jeszcze nie miała, ale nie wiedziałam, czy przesadza, czy po prostu chce mi się z jakiegoś powodu podlizać.

W ostatnich minutach meczu tłum już dosłownie szalał z emocji, a ja czułam się coraz mniej pewnie. Wiedziałam, że jak tylko to szaleństwo się skończy albo będę musiała schować się gdzieś, żeby przetrwać albo jakimś cudem wytrwać do końca i zrobić najlepsze fotki mam nadzieję, naszej zwycięskiej drużynie. Zaczął oblatywać mnie strach, czułam jak na moim czole zbierają się kropelki potu. Postanowiłam ze wszystkich sił skoncentrować się tylko i wyłącznie na obiektywie mojego aparatu i oddychać głęboko.

Końcówka była epicka, w ostatnich sekundach Maison wykonał trafiony rzut za trzy, nastąpił końcowy gwizdek i wszyscy dosłownie poderwali się z miejsc, zaczęli krzyczeć, cieszyć się i nawzajem ściskać z radości. Udało mi się wszystko uwiecznić na zdjęciach, rzut, jego uśmiech, euforię wśród zawodników oraz smutne miny przeciwników. Na koniec, gdy nasi podrzucali kapitana do góry, pstryknęłam jeszcze kilka razy, ale już czułam, że to mój kres, tym bardziej, że na boisku raptem znalazło się bardzo dużo ludzi. Pokazałam tylko Jimiemu, że wychodzę, po czym złapałam moją torbę i zaczęłam się przeciskać przez ludzi, byleby jak najszybciej trafić na jakiś ciemny, cichy korytarz. Moje serce biło tak głośno, że słyszałam każde uderzenie w uszach. Oddychałam coraz ciężej...

Wreszcie udało mi się stamtąd wydostać i jedyne, co pamiętam to jakaś chłodna ściana, do której przywarłam i zaczęłam powoli się po niej osuwać w dół. Przysiadłam, schowałam głowę między kolana i nie słyszałam nic poza szumem w mojej głowie. Próbowałam uspokoić oddech. W duchu cieszyłam się, że jestem już bezpieczna, bo przynajmniej jak mnie odetnie od zasilania, to przy tej ścianie nie groziły mi żadne większe obrażenia. Prawie się uśmiechnęłam w reakcji na własne przemyślenia. Nagle usłyszałam, jak wielkie drzwi, którymi tu się dostałam, z impetem się otwierają i ktoś biegnie w moim kierunku, po czym siada obok i mocno mnie obejmuje. Ostatnie co pamiętam, to znajomy męski zapach zmieszany z zapachem potu i miękko wypowiedziane słowa, że wszystko będzie dobrze...

Vanilla KissOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz