14. Who I'm & Who You Are

1.4K 165 11
                                    

Czarno, szaro, biało... i niebiesko.

- Jak się czujesz? - wpatrywał się we mnie swoimi pięknymi oczami. Jedną rękę przykładał do mojego czoła, a drugą gładził mnie po głowie.

- Dobrze? Umm... Tak chyba dobrze. Co się stało, tak właściwie...? - zapytałem odzyskując przytomność. Czułem coś zimnego na czole. Podniosłem zakłopotany wzrok. Mrożonka, a dokładniej groszek. Ekstra.

- Twoja skłonność do tracenia przytomności jest wręcz powalająca. - powiedział rozbawiony. - Uderzyłeś się w głowę, gdy skręcałem na parking. Przypuszczam, że mocno, bo straciłeś przytomność na jakieś dwadzieścia minut. Boli? - przycisnął groszek do rany pocieszająco się uśmiechając.

- Nie. - jasne, że tak, ale nie zrobię z siebie cioty przed Louis'em. Chcąc się podnieść syknąłem.

- Oszukujesz mnie, czy siebie? - już gdzieś słyszałem to pytanie.

- Odczep się z tym doszukiwaniem się kłamstwa. - wywróciłem oczami udając zirytowanego.

- Pieprzyłeś się z Zaynem? - popatrzył mi prosto w oczy wzrokiem domagającym się prawdy i tylko prawdy. Nie wytrzymałem i odwróciłem głowę.

- Tak. - odpowiedziałem cicho wpatrując się w krajobraz za oknem.

- Boli? - ten ksiądz-nie ksiądz jest bardziej irytujący niż dziecko płaczące za zabawkami w sklepie.

- Tak. Koniec? - spytałem denerwując się coraz bardziej.

- Tak. - czekałem, aż sobie pójdzie, albo chociaż zrobi coś.

- Zadowolony? - teraz ja zacząłem zadawać pytania.

- Tak. Herbaty?

- Tak. - skinął głową i uśmiechnął się widocznie zadowolony z uzyskanych odpowiedzi.

- Leż. - nakazał. Chwycił moją rękę i delikatne położył ją na mrożące. - Czuj się jak u siebie. - powiedział i zniknął za jedną z niebieskich ścian. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Salon. Puchaty dywan, jasne panele, biały stolik, lazurowe ściany, wielka plazma, czerwone fotele oraz kanapa, na której leżę. Pokój był przestronny i jasny, dzięki ogromnym oknom. Jak to jest panie Tomlinson: w gabinecie syf, w aucie syf, a tu nieskazitelnie czysto? Zamyśliłem się.

- Yorkshire Tea dla ciebie. - położył na stoliku zielony kubek, z którego unosiła się para.

- To sponsor Doncaster Rovers, nie? Widziałem na koszulkach. - zagadałem. Louis zajął miejsce na fotelu i spojrzał na mnie z krzywym uśmiechem.

- Owszem. - odparł i zaczął dmuchać do napoju, a potem upił mały łyk.

- Mój tata jest fanem tych herbat. Kocha je tak jak nastolatka kocha swojego idola. - powiedziałem zgodnie z prawdą. Ojciec miał całe kartony różnych smaków. Ksiądzunio chyba się zadławił, bo zaczął gorączkowo kaszleć.

- Yorkshire Tea to moja firma. - wysapał z trudem. W jego oczach zebrały się łzy, ale wciąż się uśmiechał . O. Mój. Boże. Właśnie spokojnie sobie siedzę w domu człowieka, którego mój tata uważa za "herbacianego geniusza". Dowiem się jeszcze czegoś równie powalającego o niepozornym dwudziestoośmiolatku w czarnej sutannie i rozczochranych włosach? - Pozdrów tatę. - powiedział wreszcie normalnie.

- Czego jeszcze o tobie się dowiem? - mruknąłem pod nosem. Tomlinson odłożył swoją herbatę na stolik i podszedł do mnie. Uniósł lekko mrożonkę i popatrzył chwilę na ranę. Bez słowa opuścił salon. Wrócił po pięciu minutach z apteczką w ręce.

Ojciec DyrektorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz