Epilog

1.8K 165 154
                                    

- Niech spoczywa w pokoju wiecznym. Amen. - wszyscy zebrani pogrążyli się w głębokiej ciszy, która została przerwana przez głośny grzmot. Stałem w pierwszym rzędzie ze spuszczą głową. Po mojej twarzy mimowolnie płynęły łzy. Mokre włosy kleiły się do mojego czoła, powodując nieprzyjemne łaskotanie. Ubrane na czarno postacie zaczęły podchodzić do miejsca spoczynku zmarłej pięć dni temu osoby.

Postawiłem siedem kroków do przodu i spojrzałem w dół. Na środku wieka czarnej trumny odznaczało się niewielkie, wypukłe zdjęcie, dookoła którego leżały pojedyncze róże. Pochyliłem się nieznacznie, by mieć lepszy widok na fotografię. Poczułem okropne ukłucie w moim, i tak już złamanym, sercu, gdy tylko zobaczyłem te nieprawdopodobnie niebieskie oczy.
Oczy, które dały mi szansę na lepsze życie.
Oczy, które wspierały mnie w ciężkich chwilach.
Oczy, które skrywały wiele tajemnic.
Oczy, które nigdy nie były w stanie wyjawić mi prawdy.
Oczy, które kłamały bez mrugnięcia.
Oczy, które zawiodły mnie tak jak ja je.
Oczy, które ranią.
Oczy, które już nigdy się nie otworzą.

Czym zasłużyłem sobie na to wszystko?

Moim ciałem wstrząsnął długo tłumiony szloch. Zraniłem się w palec, gdy wypuszczałem z ręki świeżą różę, którą rozróżniała od innych przyczepiona do łodygi, pożółkła karteczka. Wylądowała na samym środku trumny, całkowicie zasłaniając zdjęcie.

Czy Bóg istnieje?
Jeśli tak, to czemu człowiek wielkiej wiary leży w trumnie, podczas gdy niedowiarek stoi nad nią?
A jeśli nie, to przynajmniej przy wyborze religii podjąłem słuszną decyzję.

Jeszcze parę osób stało dookoła świeżo wykopanego dołu. Posypało się kilka róż, zostało odmówionych sporo modlitw, a ja zdałem sobie sprawę, że powinienem znać wszystkich tych ludzi. Powinienem tu mieszkać i się wychowywać. Powinienem być tu szczęśliwy. Z rodziną, z Louisem...

~×~

*siedem dni wcześniej*

Czarno, szaro, biało... i niebiesko.

- Nie dotykaj mnie! - krzyknąłem zaraz po odzyskaniu przytomności. Zadławiłem się powietrzem. W kącikach moich oczu zaczęły zbierać się łzy, wywołane gorączkowym kaszlem. Miranda bardzo się przejęła, jak to nadopiekuńcza babcia. Nie wiedziała o co chodzi, nie wiedziała co robić. Było mi jej szkoda, ale w tamtym momencie czułem tylko złość i żal. Odzyskując oddech podniosłem się do pozycji siedzącej. Znajdowałem się na kanapie w jej salonie.

- Co ja tu robię? - mruknąłem, nie patrząc na nią. Nie chciałem widzieć tych oczu. Nie chciałem, żeby to wszystko okazało się prawdą. Bałem się tego, o co sam się prosiłem.

- Jakiś mężczyzna cię przyniósł. Byłeś nieprzytomny. Oh, Harry, co się z tobą dzieje? - czułem na sobie jej troskliwy wzrok. - Myślałam, że ten pan wyjaśni mi co się stało, ale nic nie powiedział. - dodała i położyła dłoń na moim ramieniu. Od razu odtrąciłem jej rękę. - Gdyby nie on mógłbyś już nie żyć. - kontynuowała ze smutkiem, nieco zmieszana. - Odpukać. Powinieneś mu przynajmniej podziękować. Może kojarzysz tego mężczyznę. To był niewysoki brunet. - mówiła szybko. Patrzyłem w jeden punkt. Ucichła na chwilę, chyba czekając na moją odpowiedź, lub chociaż wyjaśnienie. - Co ty w ogóle wyprawiasz?! - krzyknęła po chwil. Była zdenerwowana. Stanęła przede mną. Miała obleśnie stopy. - Nocujesz nie wiadomo gdzie i u kogo! Nie mówisz mi dokąd i z kim idziesz! Tylko daj, zrób, przynieś, odnieś. - opluła mnie przez przypadek. Genialnie. - Co ja jestem?! Tak rzadko cię widuję i teraz jak się wprowadziłeś myślałam, że to się zmieni. - wyznała. Nagle uświadomiłem sobie czemu mój ojciec zminimalizował wizyty w Doncaster tylko do pojedynczych odwiedzin w święta. - Chcę rozmawiać z moim jedynym wnukiem. Chcę spędzać z nim czas. Chcę poznać osoby, z którymi wychodzi na całe dnie i u których spędza noce. - skwitowała z wyrzutem. Zaśmiałem się krótko i westchnąłem głęboko.

Ojciec DyrektorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz